Piekło, które zafundowała uczniom, nauczycielom i rodzicom minister Anna Zalewska, zanim została eurodeputowaną, będzie długo pamiętane w polskich szkołach. A przynależność do podwójnego rocznika przysporzy licealistom dodatkowych gwiazdek na szkolnych pagonach. „Tak, to ja byłem w podwójnym roczniku” – będą kiedyś opowiadać wnukom. Choć przecież ścisk i kolejki do toalet są udziałem nie tylko „podwójnych”, ale wszystkich uczniów z danej szkoły. O księżycowych godzinach zajęć nie wspominając. No i braki kadrowe.

Mój znajomy maturzysta z jednego z warszawskich liceów, z klasy mat-fiz, pyta, co można zrobić, jeśli klasa maturalna o takim właśnie profilu do połowy września nie ma nauczyciela od matematyki i nie wiadomo, kiedy ktoś taki się pojawi. Rodzice się zastanawiają, do kogo zwrócić się o pomoc. Bo przecież nie do kuratorium, które twierdzi, że to wyłączna wina samorządu, a MEN nie ma z tym nic wspólnego. Jak kogoś stać, to pójdzie na korepetycje albo kursy doszkalające, które zajmą mu jedyny weekendowy wolny czas.

Rządowi krytycy Związku Nauczycielstwa Polskiego twierdzą, że wkraczanie w kampanii w bezpośrednią akcję strajkową byłoby dolewaniem oliwy do ognia i upolityczniłoby strajk. I to źle, że decyzja o tym, czy strajkować, czy nie, zapadnie w apogeum przedwyborczej gorączki. Tylko czy to aby na pewno problem? Niekoniecznie. To wręcz dodatkowy argument za opóźnianiem decyzji przez Związek.

To przecież najbardziej polityczne wybory ze wszystkich. To od nich wprost zależy, jakie ustawy i reformy będzie przyjmował parlament. To obecny skład Sejmu przyjął nieszczęsne uregulowania reformy edukacji i to obecny rząd nie dał nauczycielom pieniędzy. Czy teraz ZNP ma udawać, że ich walka o płace nie jest polityczna? W imię czego Związek miałby kłamać? Przecież wyższe płace to jedyny sposób, by do zawodu przyszli nowi nauczyciele i zdjęli zmartwienie z głów rodziców i uczniów. Walka z degrengoladą zawodu nauczyciela to obowiązek związków zawodowych. Bo permanentne braki kadrowe to najgorsze, co może przydarzyć się uczniom, gorsze niż sam strajk.

Politycy, podejmując decyzje finansowe, realizują określoną politykę. Rząd PiS poszedł w transfery socjalne, zamiast punktowo realizować postulaty i aspiracje poszczególnych, najbardziej zaniedbanych ekonomicznie, grup. To świadoma decyzja. I jeśli trzeba będzie za nią zapłacić przed wyborami, to zapłacić będzie musiał. A o tym, jak wysoka będzie cena, zdecydują wyborcy.