W 1920 roku bolszewicka Rosja, niszcząca dotychczasowy porządek w Europie Wschodniej, na swej drodze napotkała odradzające się państwa – Ukrainę i Polskę. Naddnieprzańska Ukraina budziła się z politycznego niebytu i z czasem podjęła walkę o własną państwowość. Także Ukraińcy w Galicji w 1918 roku stanęli do walki, która miała doprowadzić do stworzenia państwa wspólnego z pobratymcami z Naddnieprzańskiej Ukrainy. Plany te legły w gruzach pod naporem Polaków, gdyż dla nich Polska bez Lwowa była nie do pomyślenia, a południowo-wschodnie ziemie dawnej Rzeczypospolitej, choć od stuleci zamieszkane w zdecydowanej większości przez Ukraińców, były nieodłącznym elementem narracji o polskiej niepodległości.
Wkrótce jednak oba narody stanęły w obliczu wspólnego wroga – bolszewickiej Rosji, zagrażającej cywilizacji europejskiej. Mimo że niewiele wcześniej Polacy i Ukraińcy występowali przeciwko sobie, uznali, że umiłowanie Ojczyzny i walka o jej niepodległość nie muszą oznaczać bratobójczej walki. Zrozumieli to przywódcy ukraińscy z atamanem Symonem Petlurą na czele; niezwykłą intuicją w tej kwestii kierował się również Marszałek Józef Piłsudski. Realna ocena zagrożenia ze strony bolszewickiej Rosji zmusiła obie strony do zawarcia w kwietniu 1920 r oku sojuszu, którego rezultatem stały się braterstwo broni i wspólna walka z bolszewikami. Za wspólną wolność, polską i ukraińską, przelewali krew żołnierze Petlury i Piłsudskiego. Każdy z nich walczył o własną wymarzoną Ojczyznę, przeciwko tym, którzy chcieli ich niepodległości pozbawić.
Sojusz polsko-ukraiński był sumą wyrzeczeń. Polacy musieli wyrzec się sielankowej wizji zachowania ukrainnych majątków, Ukraińcy – wizji Ukrainy po San. Dla wielu Ukraińców była to cena niezwykle wysoka, jednak nawet ci, którzy w 1918 roku walczyli o ukraiński Lwów, zgłaszali się w szeregi Armii Ukraińskiej Republiki Ludowej, by postawić tamę bolszewickiej agresji. Żołnierze polscy ginęli pod Kijowem, żołnierze ukraińscy – pod Zamościem. Chwałą okrył się pułkownik Marko Bezruczko, lecz oprócz niego bili się też inni: generałowie, oficerowie i żołnierze z całej Ukrainy. Byli prawdziwymi rycerzami wolności, bo marzyła im się wolna Ojczyzna. Byli ludźmi honoru, którzy wierność danemu słowu pieczętowali krwią, ranami, ogromnym żołnierskim trudem, pozostawionymi na Ukrainie rodzinami i wygnaniem z ojczystej ziemi. Za swoje marzenia i wierność dochowaną sojusznikowi zapłacili najwyższą cenę.
Kiedy ustały walki i Polska podpisała w marcu 1921 roku z bolszewicką Rosją pokój w Rydze, okazało się, że dawni ukraińscy sojusznicy stali się niewygodnym balastem. Internowani w obozach, musieli stawić czoło upokorzeniu i beznadziei. Wielu z nich – zbyt wielu – w tych obozach zmarło. Śmiertelne żniwo zbierały choroby, nędza, niedożywienie, a nawet chłód. Pozostali przy życiu grzebali swoich towarzyszy broni na cmentarzach, które niekiedy musieli wykupić za własne pieniądze. W wolnej Polsce nieliczni znaleźli pomoc i wsparcie. Zdrada wobec dawnych sojuszników zmusiła marszałka Józefa Piłsudskiego do wypowiedzenia pamiętnych słów: „Ja was przepraszam, panowie, ja was bardzo przepraszam”.
Sojusz Piłsudski-Petlura, wspólna walka i przelana krew, która zatrzymała bolszewicką ofensywę na przedpolach Warszawy, miały być kamieniem węgielnym aksjomatu: wolne Polska i Ukraina są potrzebne sobie nawzajem i Europie. Niestety, okres II Rzeczypospolitej postawił to twierdzenie pod znakiem zapytania. Ukraińcy przestali być narodem-partnerem, a stali się uciążliwą mniejszością narodową, stopniowo skazaną na asymilację i denacjonalizację. Wkrótce przyszedł okres niepamiętania, zapominania i wymazywania z pamięci wspólnej walki. Polsko-ukraińskie braterstwo broni do dziś nie doczekało się wzmianki w szkolnych podręcznikach historii, chociaż rok 1920 pokazał, że bardziej niż resentymenty naszym państwom i narodom służą współpraca, porozumienie, szacunek i wzajemne wsparcie.
Wielkim renesansem idei polsko-ukraińskiego braterstwa i wspólnoty interesów stało się w 1991 roku uznanie przez Polskę, jako pierwsze państwo na świecie, niepodległości Ukrainy. Dziś jednak ze smutkiem należy skonstatować, że w stulecie wspólnej walki historyczny dialog polsko-ukraiński znajduje się w położeniu najgorszym od przeszło dwudziestu lat. Stracono wiele zdobyczy poprzednich dekad i pozwolono, by czytając karty historii podkreślać nie to, co łączy, lecz wyłącznie to, co dzieli.