Albert Dupontel: Po stu latach świat wciąż jest chory

Laureat dwóch Cezarów Albert Dupontel za „Do zobaczenia w zaświatach” mówi Barbarze Hollender o realizacji tego filmu.

Aktualizacja: 15.08.2018 17:06 Publikacja: 15.08.2018 17:06

Nahuel Pérez Biscayart (w masce) i Albert Dupontel w scenie z filmu. Od piątku w kinach

Nahuel Pérez Biscayart (w masce) i Albert Dupontel w scenie z filmu. Od piątku w kinach

Foto: Aurora films

"Do zobaczenia w zaświatach"

"Rzeczpospolita": Jako aktor pojawił się pan w „Bardzo długich zaręczynach” Jeana-Paula Jeuneta, teraz wraca pan do I wojny światowej w filmie wyreżyserowanym według własnego scenariusza „Do zobaczenia w zaświatach”. Ten okres interesuje pana szczególnie?

?Albert ?Dupontel - aktor, reżyser, scenarzysta

Albert Dupontel: To przypadek. Książkę Pierre’a Lemaitre’a przyniósł mi producent. Byłem sceptycznie nastawiony do idei jej ekranizowania, ale pochłonąłem te 600 stron w dwie noce i przestałem mieć wątpliwości. Wciąż jednak myślałem, że przeniesienie tej powieści na ekran byłoby zbyt drogie i zbyt trudne. Dopiero półtora roku później, gdy pod koniec 2015 roku skończyłem film „Ostatni będą pierwszymi”, znów po książkę Lemaitre’a sięgnąłem.

Czytaj także: Ofiara kultu młodości

Co pan w niej dostrzegł?

Sugestywną czarną bajkę. Opowieść o geniuszu, który próbuje ukryć okropieństwa i tragedie, jakie go dotknęły. Był tam również Paryż sprzed stu lat. Ale przede wszystkim świat, który wydał mi się bardzo współczesny, cierpiący na te same choroby, z którymi borykamy się dzisiaj. Arogancja niewielkiej grupy najbogatszych ludzi, którzy czują się bezkarni i wywierają wpływ na bieg historii. Korupcja przeżerająca struktury państwa. Dominacja polityków, których ambicje prowadzą do konfliktów. Interesy robione na wojnie. A w tym wszystkim zwyczajni ludzie w trybach historii, płacący najwyższą cenę.

Nagroda Goncourtów, 600 stron, bogactwo wątków. To pana nie onieśmielało, gdy pracował pan nad adaptacją powieści?

Spotkałem się z Pierre’em Lamaitre’em i on dał mi całkowicie wolną rękę. W trzy tygodnie napisałem scenariusz. Potem zmieniałem go wiele razy. Na plan trafiła trzynasta wersja tekstu. W powieści jest mnóstwo tropów, za którymi można podążyć. Jednak od początku wiedziałem, że głównym bohaterem filmu będzie Edouard Pericourt, syn milionera, utalentowany artysta, który dwa dni przed zakończeniem wojny, wysłany przez dowódcę na bezsensowną akcję, ratując życie innego żołnierza zostaje potwornie okaleczony. Ta historia dała pretekst do opowieści o konsekwencjach wojny i stosunku państwa i społeczeństwa do jej weteranów.

W tle jest również trudna relacja bohatera z ojcem.

Zależało mi, żeby Edouard miał w sobie tajemnicę, cierpienie. Ale też przyznaję, że za zgodą Pierre’a Lemaitre’a zmieniłem zakończenie opowieści. Autor pozwolił, żeby na ekranie ojciec i syn na końcu się spotkali. Kręciliśmy tę scenę w bardzo intymnych warunkach. Dwóch aktorów, kamera. Przy drugim dublu powiedziałem: „Wystarczy”. Aktorzy byli naprawdę wzruszeni. Jeden z nich popłakał się. Każdy z nas ma w sobie jakąś rodzinną historię.

Pan też?

Mój ojciec pochodził z niższych klas, a został lekarzem. Chciał, żeby dzieci poszły jego śladem. Moje siostry są farmaceutkami. Ja uczyłem się przez kilka lat w szkole medycznej Hospital Bichat-Claude-Bernard, ale w końcu wyłamałem się. Jako młody chłopak czas spędzałem głównie w kinie. Zacząłem po cichu chodzić na lekcje aktorstwa. Żyłem w świecie wyobraźni. Wyjechałem z domu. Kiedy zacząłem występować, zmieniłem nazwisko Philippe Guillaume na Albert Dupontel, bo długo nie chciałem, żeby ojciec się dowiedział, czym się zajmuję. Kiedy zobaczył mnie pierwszy raz w telewizji, powiedział matce: „Zobacz, co ten psubrat wyrabia”. No więc choć moja historia nie była tak dramatyczna jak bohatera Lemaitre’a, też coś się we mnie w czasie pracy nad tym filmem odzywało.

Nahuel Pérez Biscayart świetnie zagrał Edouarda. Pan znalazł go, jeszcze zanim objawił się w filmie „120 uderzeń serca”.

Bardzo trudno jest obsadzić rolę, w której aktor musi nosić maskę i na dodatek nie mówi, tylko wydaje z siebie charkot. Aktorzy przychodzący na casting nie czuli tej postaci. I nagle pojawił się nieznany chłopak, Argentyńczyk, który niedawno przyjechał do Europy, z tym swoim uśmiechem i fantastycznymi, wyrazistymi oczami. Włączyliśmy kamerę i materiał natychmiast nabrał rumieńców. Spytałem, czy może zatańczyć. Poruszał się świetnie. Poświęcił dla tego filmu osiem miesięcy życia. Nauczył się grać w masce, całymi tygodniami robił próby z głosem.

Pan pogodził rolę reżysera i aktora.

Postać Maillarda miał grać ktoś inny, ale tuż przed pierwszym klapsem zrezygnował. Próbowałem robić nowy casting, jednak wszyscy aktorzy, o których myślałem, byli zajęci. Nie miałem wyboru. Ale przecież nie zostałem lekarzem dlatego, że chciałem mierzyć się z takimi wyzwaniami. I żyć w kręgu sztuki.

Myśli pan, że ona jest dzisiaj ważna?

Coraz ważniejsza. I powinniśmy o tym przypominać, zwłaszcza dzieciom. Trzeba im pokazywać rzeczy piękne, mądre, wzruszające, ważne. Żeby wiedziały, że Balzac napisał „Komedię ludzką”, że Claude Monet stworzył cudowne, impresjonistyczne obrazy. Że jest jakaś ciągłość kultury, że nie są skazane wyłącznie na internet, grę komputerową i telewizyjny show.

"Do zobaczenia w zaświatach"

"Rzeczpospolita": Jako aktor pojawił się pan w „Bardzo długich zaręczynach” Jeana-Paula Jeuneta, teraz wraca pan do I wojny światowej w filmie wyreżyserowanym według własnego scenariusza „Do zobaczenia w zaświatach”. Ten okres interesuje pana szczególnie?

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Festiwal Mastercard OFF CAMERA. Patrick Wilson z nagrodą „Pod prąd”
Film
Nie żyje reżyser Laurent Cantet. Miał 63 lata
Film
Mastercard OFF CAMERA: „Dyrygent” – pokaz specjalny z udziałem Andrzeja Seweryna
Film
Patrick Wilson, Stephen Fry, laureaci Oscarów – goście specjalni i gwiazdy na Mastercard OFF CAMERA 2024
Film
Drag queen i nie tylko. Dokument o Andrzeju Sewerynie