To tak, jakbyśmy w drugim akcie zobaczyli na scenie te same postacie, tyle że aktorzy wcześniej wymienili się kostiumami. Po tygodniu od Święta Niepodległości znowu słychać te same głosy: że prowokacja policji, bandyckie zachowanie funkcjonariuszy, że łamanie immunitetu poselskiego, przemoc wobec dziennikarzy; a z drugiej strony: że nielegalny protest, agresja uczestników, że szukali okazji do zamieszek i myślą, że im wszystko wolno – no to się zdziwili...

Gorzej, że już mało kto się dziwi tej swoistej zamianie ról, a komentatorzy, którzy jeszcze tydzień temu podczas przemarszu narodowców chwalili policję i nie dostrzegali żadnych nieprawidłowości po jej stronie, dziś szczerze się dziwią agresji, jaką wykazali się funkcjonariusze wobec uczestniczek i uczestników Strajku Kobiet. I znowu pada znany przecież argument: to policja wszczęła burdy, a demonstracja była pokojowa. Policja zaś publikuje nagrania, że może jednak nie do końca tak było. I znów, jedni temu wierzą, a inni oskarżają policję o polityczne motywacje.

Dyskusja traci sens, gdy pozamykaliśmy się w tożsamościowych bańkach. I tak jak tydzień temu jednej stronie algorytmy serwisów społecznościowych podsuwały jedynie filmiki o agresywnych kibolach i bitych policjantach, tak dziś ci sami ludzie dostają tylko pałowanych protestujących i bandytów w cywilu, choć z opaskami „policja". Tydzień temu o tych samych bandytach z teleskopowymi pałkami dyskutowano w bańkach prawicowych, ale nie odbiło się to echem po drugiej stronie. A skandaliczne obrazki ze stacji metra Stadion rozchodziły się tam równie szeroko jak teraz w lewicowej bańce filmiki z placu Powstańców.

Świetnie, że dzięki rewolucji technologicznej dostajemy relacje z pierwszej ręki – i to z ręki wyposażonej w smartfon. Ale nie łudźmy się, że taki filmik ma szanse wyjść daleko poza naszą bańkę tożsamościową. I że ustalimy dzięki niemu obiektywną prawdę, przekonamy do swych racji drugą stronę.

Jeśli nikt nie będzie próbował scalać tych szczątkowych obrazów i relacjonować rzeczywistości taką, jaka ona jest – będziemy wymieniać się kostiumami w nieskończoność. I odgrywać ciągle te same sceny bez żadnej pointy. Aż w końcu znudzimy się tym kafkowskim spektaklem i... no właśnie – założymy własne sceny? Ale czy potem będzie lepiej, czy nie pokłócimy się już w ramach tej „naszej Polski" znowu w ten sam sposób? Pytanie, kiedy się zorientujemy, że to droga donikąd.