Irena Lasota o rosyjskich obsesjach Putina

Moskwa zawsze czuła się zagrożona, zawsze była ofiarą spisków zewnętrznych i wewnętrznych i zawsze musiała odpowiadać na agresję. Najsilniej i najboleśniej widać to było, gdy Rosja, trochę większa niż dziś, funkcjonowała pod nazwą Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich.

Aktualizacja: 23.10.2016 16:34 Publikacja: 20.10.2016 14:55

Irena Lasota o rosyjskich obsesjach Putina

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Mit założycielski ZSRS jest opowieścią o interwencjach i agresjach sił alianckich, przed którymi bolszewicy musieli się bronić, wyrzynając inteligencję, kler, mienszewików czy anarchistów. W Rosji w konieczność takich działań „obronnych" do dziś wierzy większość społeczeństwa.

Interwencje z zewnątrz rzeczywiście były. Między 1918 a 1920 rokiem 600 żołnierzy brytyjskich i francuskich wylądowało w Archangielsku, 23 tys. Greków próbowało przez trzy miesiące bezskutecznie coś wskórać na Krymie i w Odessie, 13 tys. wojsk Amerykanów i 2 tys. Chińczyków próbowało pomóc w ewakuacji jeńców i „białych" z Władywostoku.

Wtedy Zachód (nienazywany jeszcze Zachodem) uległ Rosji, która w tym samym czasie – choć jak zawsze słaba i zagrożona – rozszerzyła swoje panowanie nad Azją Środkową i Kaukazem (gdzie rozbiła powstające właśnie niezależne i demokratyczne państwa) oraz nad Ukrainą i Białorusią. Jak wiadomo, dopiero „polskie pany" powstrzymały dalsze poszerzanie imperium sowieckiego.

Po „agresji aliantów" usprawiedliwieniem wielkiego terroru, w tym czystek w wojsku w latach 1936–1939, było zagrożenie niemieckie i japońskie. A po drugiej wojnie światowej, jak pamiętamy, ZSRS był tak zagrożony Zimną Wojną, że musiał wysyłać wojska do Węgier, Czechosłowacji i Afganistanu. Właściwie bezkarnie.

Dziś Kreml przekonuje rosyjskie społeczeństwo, iż zagrożenie jest tak wielkie, że może z tego wyniknąć „gorąca" wojna. Analitycy na Zachodzie zaczęli się zastanawiać, jakie zachowanie – z punktu widzenia Rosji – jest racjonalne. Rozważania takie są bezsensowne. To, co Rosjanom wydaje się racjonalne, nie jest racjonalne dla normalnych ludzi. To tak jakbyśmy przyglądali się wariatowi biegającemu po ulicy z maczetą i próbowali zrozumieć i przewidzieć jego ruchy. To niemożliwe, choć w głowie takiego szaleńca wszystko jest poukładane: teraz rozbije głowę smokowi (np. łysemu panu), a potem zadźga innego potwora (np. panią w czerwonej sukience). Może psychiatra uchwyci tę logikę, ale przechodnie powinni albo uciekać, albo obezwładnić furiata.

Nikt w czasie zimowej olimpiady w Soczi nie potrafił przewidzieć, że w ciągu kilku dni zaczną się ruchy wojsk, które doprowadzą w ciągu miesiąca do okupacji Krymu, że reakcja Zachodu będzie tak słaba. Z racjonalnego punktu widzenia podbój Krymu nie był dla Rosji priorytetem. Chyba że Kreml wyprzedził nasze myślenie o kilka lat (co się zdarza, bo Rosja zna nas, a my jej – nie) i poza wojną na wschodzie Ukrainy myślał już o rzuceniu na kolana Turcji i wzmocnieniu swoich dwóch prawdziwych sojuszników: Syrii i Iranu.

Na wschodzie Ukrainy toczy się coś na kształt drôle de guerre, czyli dziwnej wojny: bez codziennych walk, ale wszyscy są zgodni, że pokojowe „umowy mińskie" nie są i nigdy nie były przez nikogo brane na poważnie. Patrząc na mapę, można stawiać na to, że najsmakowitszym kąskiem dla Rosji byłaby Odessa.

Gdy syryjskie Aleppo zostało przez rosyjskie lotnictwo prawie zrównane z ziemią i przypomina czeczeński Grozny po inwazji wojsk rosyjskich czy Warszawę po powstaniu w 1944 r., USA, Francja i Wielka Brytania zaczęły mówić, że Rosja powinna stanąć przed sądem międzynarodowym za zbrodnie wojenne. Oczywiście, że powinna, ale nikt z mówiących to polityków nie traktuje tego na poważnie, wiedząc, ze nigdy do tego nie dojdzie.

Jeśli coś można zrobić, to na pewno poważnie zwiększyć sankcje. To nieprawda, że sankcje nic nie dają. Jeśli są daleko idące i powszechne, to przynoszą pożądane skutki, jak było w przypadku Afryki Południowej i Iranu.

Nie jestem wróżką ani futurologiem, ale podejrzewam, ze jeśli Mosul zostanie odbity, a ISIS przegnany z tego regionu, to Rosja zwiększy swoją aktywność w Syrii. A ponieważ żaden krok Rosji nie spotka się w najbliższym czasie ze znaczącą reakcją Zachodu, to Ukraina jest coraz bardziej zagrożona.

Minęły już czasy, gdy „Solidarność" otrzymywała pomoc od prezydenta Ronalda Reagana i centrali związkowej AFL-CIO. Dziś niemal nikt nie dostrzega, że w Rosji rośnie fala strajków i to w najbardziej istotnych sektorach gospodarki. Pozostaje pytanie: czy istnieje związek między tymi protestami a wojenną retoryką Putina?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Mit założycielski ZSRS jest opowieścią o interwencjach i agresjach sił alianckich, przed którymi bolszewicy musieli się bronić, wyrzynając inteligencję, kler, mienszewików czy anarchistów. W Rosji w konieczność takich działań „obronnych" do dziś wierzy większość społeczeństwa.

Interwencje z zewnątrz rzeczywiście były. Między 1918 a 1920 rokiem 600 żołnierzy brytyjskich i francuskich wylądowało w Archangielsku, 23 tys. Greków próbowało przez trzy miesiące bezskutecznie coś wskórać na Krymie i w Odessie, 13 tys. wojsk Amerykanów i 2 tys. Chińczyków próbowało pomóc w ewakuacji jeńców i „białych" z Władywostoku.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Michał Matlak: Czego Ukraina i Unia Europejska mogą nauczyć się z rozszerzenia Wspólnoty w 2004 r.
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Wolność słowa w kajdanach, ale nie umarła
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Jak Hołownia może utorować drogę do prezydentury Tuskowi i zwinąć swoją partię
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Partie stopniowo odchodzą od "modelu celebryckiego" na listach
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Dlaczego nie ma zgody USA na biało-czerwoną szachownicę na F-35?
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił