W polskiej tradycji i kulturze traktowany jest z najwyższą atencją. Nieuznawanie papieża za hegemona duchowego, a przynajmniej autorytet moralny, w zasadzie nie mieści się w głowie. I to od stuleci: „Łzy, nie atrament, tu by wylewać należało i tak rzewliwie płakać, aż by się smutne o brytańskie, szkockie, irlandzkie wyspy obiiało echo, opłakując statum tych Krolestw, nunquam fatis deplorandum, że gens anglica w szpetną religii przybrała się metamorphosim. Głowę sobie przyznała Kościoła, a w tym rozum straciła, to uczyniwszy, co Secula rident. Swieckim Osobom y Babom oddała Hierarchiam Spiritualem, czego pięć tysięcy kilka set lat stoiący Swiat nie widział, nie słyszał...” – pisał ksiądz Benedykt Chmielowski w pierwszej polskiej encyklopedii „Nowe Ateny albo akademia wszelkiey scyencyi pełna” (1745 r.). Taki był powszechny staropolski punkt widzenia na papieża i jego urząd.
W Polsce w zasadzie ta perspektywa niewiele zmieniła się do dziś. Oczywiście, że również z polskich edycji książek odbrązawiających papieży można zestawić pokaźną biblioteczkę: Ambrogio M. Piazzo, „Historia wyboru papieży”; David I. Kertzer, „Papieże a Żydzi”; Russell Chamberlin, „Źli papieże” itd. Ale niemal powszechnie w polskiej świadomości „papież to papież”. Tylko erudyci wiedzą, że Marcin IV, wybrany w 1281 r., zmarł cztery lata później w swojej rezydencji nad Lago (jezioro) di Bolsena po przejedzeniu się węgorzami. Tylko erudyci wiedzą, że Leon X, wybrany w 1513 r., bardziej był zainteresowany nasadzaniem winnic, łowieniem ptactwa i polowaniem na dziką zwierzynę niż duszpasterstwem, a rzeczywistości nie ogarniał do tego stopnia, że gdy doniesiono mu, iż w Niemczech Marcin Luter głosi herezje, skwitował to jako „Frattate”, „klasztorne głupstwa”. Notabene, „kiedy Marcin Luter mówił o Leonie X, patrzył przy tym wzrokiem, który dziś wymagałby pozwolenia na broń” (Josef Imbach, „Przysmaki papieży i prałatów”). W Polsce nikt nigdy nie zgrzytał zębami na myśl o którymkolwiek z papieży.
Przy czym warto zauważyć, że tzw. odbrązawianie papieży, per saldo, jest bardzo korzystnym zjawiskiem, ponieważ pokazuje, że papieże wywierali, wywierają i zapewne będą wywierać wpływ na szeroko pojętą kulturę, nie tylko duchową, ale także na wskroś materialną. Wystarczy sięgnąć po wielotomowy „Dizionario di erudizione storico-ecclesiastica” autorstwa Gaetana Moroniego (leksykon historii Kościoła), a w nim oddać się lekturze hasła „Pranzo” (obiad), zajmującego osiemnaście stron. Moroni informuje, który papież co, gdzie, z kim i w jakich okolicznościach jadał. Na przykład Bonifacy VIII podczas trzytygodniowego aresztu w 1303 r. żywił się wyłącznie gotowanymi jajami w skorupkach, ponieważ tylko tego pokarmu nie można było zatruć bez pozostawienia widocznego śladu. Pochodzący z Utrechtu Hadrian VI (1522–1523 r.) żywił upodobanie do piwa. Innocenty IX (1591 r.) niezależnie od pory roku wypijał wieczorem filiżankę czekolady, uchodzącej wówczas za afrodyzjak.
Historia pokazuje, że odbrązawianie papieży wcale nie umniejsza ich autorytetu. Jan Paweł II jest tego klasycznym przykładem – im wyżej awansował w kościelnej hierarchii, tym śmielej pozwalał sobie na demonstrowanie poczucia humoru i tym większym cieszył się poważaniem. Zapytany przez dziennikarza, jak się czuje, odpowiedział: „Nie wiem, jeszcze nie czytałem dzisiejszych gazet”. Po jednym ze spotkań pożegnał polskich biskupów słowami pieśni: „O, cześć wam, panowie magnaci”.
Śmieszyły papieża Polaka ogłoszenia parafialne w niezamierzony sposób komiczne, np.: „Chór seniorów przerwie swoją działalność na okres lata. Podziękowania od całej parafii”. Albo: „W przyszły czwartek o godz. 17.00 odbędzie się spotkanie grupy matek. Panie, które chciałyby się w niej znaleźć, są proszone o kontakt z proboszczem”.