W stolicy sytuacja bywa naprawdę nieciekawa. W wielu szkołach sześciolatki muszą się uczyć na zmiany. Przykładowo w podstawówce nr 342 przy ul. Topolowej na Białołęce utworzono aż 18 klas pierwszych. Ich oznaczenia kończą się na literze R. Naukę rozpoczęło tam 360 uczniów, część ma lekcje rano, część – po południu.
– Julia na drugą zmianę będzie szła do szkoły już zmęczona, a jeszcze później w domu musi odrobić lekcje, bo rano z mężem idziemy do pracy i nie możemy jej dopilnować – mówi mama sześciolatki.
To nie jest wyjątek. W pobliskiej podstawówce przy ul. Głębockiej klas jest niewiele mniej, bo 17. – Rzeczywiście, w takich dzielnicach jak Bemowo czy Białołęka szkoły muszą pracować w wydłużonym czasie. Zarówno przed lekcjami, jak i po nich dzieci mają jednak zapewnione zajęcia świetlicowe – mówi Agnieszka Kłąb, rzeczniczka stołecznego ratusza.
Tyle teorii. Pani Aleksandra, mama siedmioletniego Antka, ucznia drugiej klasy podstawówki w warszawskich Włochach, zauważa, że miejsce w świetlicy jest na wagę złota. – Mój syn nie dostał się do niej ani w ubiegłym roku, ani w tym. Ma lekcje na zmiany, a my musieliśmy wynająć opiekunkę za 10 zł za godzinę – opowiada.
Na takie rozwiązanie zdecydowało się wielu rodziców jego kolegów z klasy. Niekiedy dzieci trafiają też do prywatnych świetlic.