Żywność to największa pozycja w koszyku inflacyjnym, zajmuje 24,89 proc. W Polsce jednak wyjątkowo udział wydatków na żywność w budżetach domowych rośnie, nie spada, mimo wzrostu dochodów ludności. – To ewenement – przyznaje prof. Świetlik. – Gdy rosną przychody ludności, powinien maleć udział żywności w portfelu, a u nas rośnie i ma tendencję wzrostową – mówi prof. i tłumaczy to zwiększaniem się dochodów osób najgorzej uposażonych.
Susza kluczem
To nieurodzaj z ubiegłego roku przyniósł nam dziś wysokie ceny warzyw gruntowych. Na przednówku kupujemy jeszcze ubiegłoroczne zapasy, a te warzywa były drogie już w chwili skupu. Jest też drugi winny – nieurodzaj w całej naszej strefie klimatycznej, więc eksport stał się chwilowo bardzo opłacalny. W lutym, według danych IERiGŻ, zyski z eksportu warzyw wzrosły aż o 42 proc. wobec wyników z lutego ubiegłego roku i wyniosły 20,6 mln euro. Przy czym producenci wysłali za granicę o 12 proc. mniej towaru. Polska jednocześnie mocno importowała żywność, wartość warzyw sprowadzonych w lutym wzrosła o 27 proc., aż do 89,9 mln euro. Ceny winduje dodatkowo spory popyt na warzywa przy bardzo małej ich w tym roku podaży, spowodowany nie tylko wzrostem wynagrodzeń, ale i modą na ograniczenie konsumpcji mięsa.
Inflacja w regionie wróciła do poziomów z 2013 roku
O ile w naszym kraju coraz częściej słychać narzekania na rosnące ceny, o tyle na tle regionu nie wypadamy tak źle. W należącej do strefy euro Słowacji inflacja co prawda wyhamowała z 2,7 proc. w marcu do 2,3 proc. w kwietniu, ale i tak jest na poziomie zbliżonym do tego z 2013 r. W Czechach zwolniła w zeszłym miesiącu do 2,8 proc. i również jest zbliżona do poziomu sprzed sześciu lat. Na Węgrzech przyspieszyła jednak do 3,9 proc., najwyższego poziomu od grudnia 2012 r. W Rumunii skoczyła zaś do 4,1 proc., ale był to najwyższy poziom tylko od jesieni 2018 r. W zeszłym roku przekraczała ona tam nawet 5 proc., a w ostatnich miesiącach była na poziomie podobnym do 2013 r.
Trend jest bardzo podobny, choć w każdym z tych krajów prowadzona jest inna polityka pieniężna. W należącej do strefy euro Słowacji obowiązuje główna stopa procentowa Europejskiego Banku Centralnego wynosząca 0 proc. Szanse na jej podniesienie w końcówce tego roku wyraźnie malały w ostatnich miesiącach. Słowacka inflacja była jednak w kwietniu niewiele wyższa niż w Polsce, gdzie główna stopa procentowa wynosi 1,5 proc., a szanse na jej podniesienie przed końcem 2020 r. wydają się bardzo niskie. Wyższa od polskiej i słowackiej jest czeska inflacja. I to pomimo tego, że Czeski Bank Narodowy w ostatnich kilkunastu miesiącach mocno podniósł główną stopę procentową – z 0,05 do 2 proc., czyli poziomu z lutego 2008 r.
Zacieśnia politykę pieniężną również Narodowy Bank Rumunii. O ile w końcówce 2017 r. jego główna stopa procentowa wynosiła 1,75 proc., o tyle obecnie wynosi 2,5 proc. To przyczyniło się do tego, że inflacja nieco wyhamowała, ale i tak jest trochę wyższa niż na sąsiednich Węgrzech, gdzie bank centralny bardzo niechętnie zacieśnia politykę pieniężną. Narodowy Bank Węgier na marcowym posiedzeniu podniósł swoją stopę depozytową z minus 0,15 proc. do minus 0,05 proc. Główna stopa procentowa pozostała na poziomie 0,9 proc., niezmienionym od maja 2016 r. Jednym z powodów tego, że inflacja w każdym z tych krajów wraca na poziomy sprzed sześciu–siedmiu lat, jest to, że w każdym z nich doszło w ostatnich kilkunastu miesiącach do wzrostu cen żywności i paliw. Wzrostu będącego wynikiem sytuacji na światowych rynkach i będącego przez to procesem, na który banki centralne państw naszego regionu mogą wpływać w bardzo ograniczonym stopniu. Widać to choćby na przykładzie Węgier. Wzrost płac w tym kraju wyniósł w lutym aż 12,1 proc. r./r., a mimo to analitycy widzą w cenach żywności główny motor napędowy inflacji.