34-letni, mierzący 201 cm Amerykanin z Alabamy może się pochwalić najwyższym (95,35 proc.) współczynnikiem nokautów ze wszystkich mistrzów wagi ciężkiej, dawnych i obecnych. Z 42 wygranych walk aż 41 zakończył przed czasem.

Z Ortizem w taki właśnie sposób wygrał dwukrotnie. Najpierw półtora roku temu w Nowym Jorku, teraz w Las Vegas. W pierwszej walce miał poważne problemy, był na skraju nokautu, ale przetrwał kryzys i znokautował „King Konga". W rewanżu przegrywał rundę po rundzie, ale spokojnie czekał na swoją szansę, pewny, że przyjdzie. I przyszła w siódmym starciu. Mistrz organizacji WBC strzelił prawym prostym i zakończył pojedynek. Nie brakuje głosów, że Amerykanin bije mocniej od Mike'a Tysona. Faktycznie jego pojedyncze uderzenie jest chyba bardziej dewastujące.

„Każdy z moich rywali musi być perfekcyjny w każdej sekundzie, każdej z 12 mistrzowskich rund. Mnie wystarczy być perfekcyjnym tylko przez sekundę" – chwali się Wilder i ma sporo racji.

Za wygraną otrzyma 20 mln dolarów, pokonany Kubańczyk 7 mln. Jak na uciekiniera z „gorącej wyspy", który od 2009 roku mieszka w Miami i wciąż mówi tylko po hiszpańsku, to wypłata życia.

Wilder myśli już o kolejnym rewanżu, tym razem z Tysonem Furym, zaplanowanym na 22 lutego. W ich pierwszym pojedynku, w grudniu ubiegłego roku w Los Angeles, był remis, ale mierzący 206 cm olbrzym z Wysp Brytyjskich leżał na deskach dwa razy. Nie brakuje jednak głosów, że Fury jest jedynym, który może pokonać Wildera.