Tuż za wioską Kuhecka Wola, położoną na zachodzie Ukrainy, gęsty las zmienia się w księżycowy krajobraz wypełnionych błotem kraterów i okaleczonych drzew. Miejscowa ludność nazywa to miejsce Klondike – to nielegalna kopalnia, w której setki mężczyzn i kobiet wykopują z bagnistej ziemi bursztyn – stwardniałą żywicę z drzew, które żyły 40 mln lat temu. Górnicy przy użyciu napędzanych gazem pomp wpompowują wodę na głębokość od 3 do 6 m, wyciągają ziemię i, od czasu do czasu, miodowego koloru kamienie. Kiedy tylko pojawia się informacja o jakimś nieznajomym samochodzie w pobliżu, robotnicy w pośpiechu pakują sprzęt do ciężarówek i odjeżdżają. W niecałe pięć minut miejsce jest zupełnie puste.
To teren jednego z ukraińskich bursztynowych pól, na których prosperują takie właśnie biedaszyby. Państwowy Komitet Geologiczny ocenia, że w lasach zachodniej Ukrainy spoczywa nawet 15 tys. ton bursztynu, a ze względu na brak skutecznych organów ścigania – oraz korupcję miejscowych urzędników – nielegalne wydobycie zastąpiło droższe, legalne metody wydobycia miodowych kamieni. Zdaniem władz ten pokątny handel kosztuje Ukrainę setki milionów dolarów rocznie w postaci utraconych podatków, a także nieoszacowanych szkód ekologicznych. – Ziemia jest zrujnowana – mówi Myhaiło Boyarkin, szef komitetu geologicznego. – Nikt nie będzie chciał tu zainwestować.
Niedawne starcia między policją a coraz bardziej zuchwałymi poszukiwaczami bursztynu zmusiły prezydenta Petra Poroszenkę do wysłania tam specjalnych brygad z zadaniem ukrócenia procederu. Ale ponieważ większość biedaszybów znajduje się w miejscach trudno dostępnych, do których można dojechać wyłącznie po polnych drogach i pod czujnym okiem miejscowej ludności gotowej podnieść alarm przy pierwszych oznakach pojawienia się obcych, policja niewiele może zrobić. – Złapanie ich graniczy z niemożliwością – mówi Oksana Sajczyszyna, oficer policji w rejonie Równe, w którym ulokowanych jest wiele tych prowizorycznych i niebezpiecznych kopalń bursztynu. – Nawet jeśli wykrywamy taki biedaszyb, to zanim dotrzemy na miejsce, mają bardzo dużo czasu na ucieczkę do lasu.
Dla miejscowej ludności kopalnie te to jedyny sposób zarobienia na życie. Poszukiwacze pracują w sześcioosobowych zespołach, które obsługują pompę i dzielą się łupem. Switłana, 45–letnia była przedszkolanka, pracuje w „Klondike” od ponad roku. Ubrana w roboczy kombinezon koloru khaki mówi, że jej poprzednia miesięczna pensja w wysokości 1,2 tys. hrywien (48 dol.) nie pozostawiała większego wyboru. – Tutaj jednego dnia mogę zarobić więcej, niż wcześniej zarabiałam przez miesiąc – mówi, przeczesując siatką błoto w poszukiwaniu bursztynów. I chociaż boi się, że może się utopić w błotnistym bajorze, to mówi, że nie wróci do poprzedniej pracy. – Państwo nie jest w stanie niczego nam zapewnić, więc musimy zrobić to sami – mówi Switłana, która odmówiła podania nazwiska. Dodaje, że policja proponuje 12 godzin „ochrony” – czyli prawa do spokojnego wydobywania bursztynu – za 500 dol. od pompy. Policja nie odpowiedziała na naszą prośbę o komentarz.
Proceder rozwinął się w ciągu trzech ostatnich lat, kiedy gwałtownie wzrósł eksport do Chin, a ceny poszybowały pięciokrotnie, nawet do 5 tys. dol. za funt (0,45 kg), mówią górnicy. – Kupujący dobijają targu w tutejszych domach – opowiada Ihor, krzepki mężczyzna w wojskowych drelichach i zielonej kominiarce pomagający przy organizacji kopalni. – Różni tu przyjeżdżają: z Kijowa, z Polski, nawet z Chin.