Kwestia imigrantów, emigrantów czy uchodźców wygląda w USA inaczej niż w Europie. Tu nikt poza Indianami nie może się pochwalić, że jest rdzenny. Chociaż Trump brzmi czasami, jakby przypłynął do Ameryki wraz z Kolumbem, to jego dziadek imigrował w wieku 16 lat z Niemiec, a matka w wieku 18 lat ze Szkocji; ma on więc krótsze amerykańskie korzenie niż jedna z „Brygady" – Ayanna Pressley.
Cztery brygadzistki są radykalnie lewicowe i Partia Demokratyczna próbowała uprzednio przywołać je do porządku, ale po ataku Trumpa już tego nie robi, a panie – o których hasłach politycznych jestem jak najgorszego zdania – korzystają, by zabłysnąć w okresie, nie wiadomo jak długim, swojej świetności. To, co jest bardzo przykre – poza tym, że prezydent zachowuje się w niegodny tego stanowiska, obrzydliwy sposób – to to, że polityczni wrogowie Trumpa wydają się zadowoleni z tego, że zachowuje się on tak, a nie inaczej, bo być może zmobilizuje to część opinii publicznej do głosowania przeciw niemu.
Atmosfera polityczna wydaje się mocno chaotyczna, aczkolwiek dziś modne jest słowo „spolaryzowana", które ma być kluczem do objaśnienia tego, co nie daje się objaśnić jednym słowem, takim na przykład jak „populizm". Jedni czekają na dalsze rozbicie sceny politycznej, inni na Godota, który przyjdzie, wszystko załatwi i będzie po staremu. Albo ogłosi, że ostatnich kilka lat to był sen, a teraz wszyscy się obudzą. Tak kiedyś zrobiono w serialu „Dallas". Zabito jednego z bohaterów i przez rok go nie było, życie toczyło się dalej, wdowa wyszła powtórnie za mąż, ale oglądalność serialu spadała, więc nagle Bobby wrócił i wszyscy pogodziliśmy się z tym, że ostatni rok był snem, a teraz wracamy na jawę.
Trudno powiedzieć, że istnieją prawdziwe partie. Z jednej strony jest obóz demokratów – podzielony, bez przywódców i bez programu, bo jednak „Każdy byle nie Trump" trudno nazwać programem. Z drugiej jest obóz republikanów, czyli obóz Trumpa – zjednoczony wokół swojego przywódcy, który nie ma programu, bo jednak „Żeby Ameryka była znów wielka" trudno nazwać programem.
150 lat temu Partia Republikańska Abrahama Lincolna, określała się jako postępowa, walczyła o równouprawnienie Murzynów; dziś republikanie bronią Trumpa przed oskarżeniami o rasizm.