Irena Lasota: Jak rządzona jest Rosja

Przypadkowo trafiłam na English Proficiency Index (EPI), publikowany co roku wskaźnik biegłości języka angielskiego. Z regionów świata największy skok w rankingu zanotowała Afryka, a regres Ameryka Łacińska. Polska plasuje się całkiem nieźle – na 13. miejscu na świecie i 11. w Europie. Z krajów Europy Środkowej i Wschodniej tylko Słowenia znalazła się przed Polską. Dla porównania Francja jest 35., Rosja dopiero 42., a Turcja i Azerbejdżan znalazły się na ostatnich miejscach w Europie – 73 i 77.

Aktualizacja: 13.01.2019 14:21 Publikacja: 11.01.2019 18:00

Irena Lasota: Jak rządzona jest Rosja

Foto: Fotorzepa/ Darek Golik

Ranking EPI uszeregowany jest według biegłości lingwistycznej ludzi, którzy robią standardowe testy języka angielskiego, ale nie odpowiada na pytanie, jaki procent ludności mówi po angielsku. Można się jednak dzięki niemu zorientować, jak dobrzy są nauczyciele angielskiego w danych krajach, jak długo trwa nauka i jak sprawnie dana grupa językowa jest w stanie się nauczyć angielskiego czy innego języka obcego. I tak na przykład w Belgii Flamandowie są dużo bardziej biegli w angielskim niż Walonowie. Wedle danych ONZ 37 proc. Polaków mówi po angielsku, ale już Francuzów – 54 proc., Szwedów – 86 proc., a Rosjan zaledwie – 5,5 proc.

Moje powierzchowne badania nad znajomością języków obcych wzięły się z ciekawości, jaki procent Amerykanów nie jest monoglotami. Wedle oficjalnych danych 30 proc. mówi w innych językach. Jeśli weźmiemy jednak pod uwagę, że 15 proc. ludności deklaruje się jako „native Spanish speakers", to zostaje nam drugie 15 proc., które uczyło się innego języka, którym zresztą mógł być hiszpański. Z doświadczenia wiem jednak, że Amerykanin mówiący w języku kraju, w którym nie pobył co najmniej pół roku, jest zazwyczaj niezrozumiały. A po dwóch–trzech latach nauki, powie z uśmiechem co najwyżej „bonjour" lub „dżendobri". I już. Ale w swoim CV napisze, że zna basic (podstawowy) francuski i polski. Nie, żeby kłamał, ale tak naprawdę myśli.

Paradoksem szkolnictwa w Stanach jest to, że z jednej strony są szkoły i uniwersytety na najwyższym poziomie światowym, a jednocześnie, w tym samym mieście może być high school (klasy VII–XII), której absolwenci z trudem mogą czytać, nie mówiąc już o mnożeniu, i community colleges (pomaturalne dwuletnie studia), w których ci sami uczniowie przedłużają błogi stan niewiedzy. W promieniu kilku kilometrów od mojego domu w Waszyngtonie znajduje się pięć uniwersytetów. Dwa z nich są w dwudziestce najwyżej notowanych uczelni w USA, jednego z nich próżno szukać w zestawieniu. Czesne daje temu wyraz: w przypadku czterech waha się w granicach 45–50 tysięcy dolarów rocznie, a jedyny nienotowany dostępny jest za 5 tysięcy dolarów.

U podstaw mojego zainteresowania tematem „Amerykanie i języki obce" leży zdumienie, czy też raczej oburzenie, że większość osób wypowiadających się przez ostatnie lata na temat Rosji, Putina i Putinizmu nie zna rosyjskiego lub zna go tylko z widzenia. Kiedyś, kiedy wszystko było lepsze, jak mówią osoby w moim wieku, można było ufać sowietologom i specjalistom od polityki rosyjskiej, że sami dochodzili do wniosków swoich badań. Dziś w tym samym Waszyngtonie spotykam tak zwanych specjalistów od Rosji, którzy korzystają z internetowych tłumaczeń Google'a i jednej czy dwóch asystentek z Rosji czy byłego Związku Sowieckiego.

Zanik uniwersyteckich wydziałów rusycystyki i politologii zajmujących się krajami byłego ZSSR był równoległy w czasie do rozpadu imperium sowieckiego. Umierali też stopniowo naukowcy i dziennikarze, którzy Rosję i rosyjski znali lepiej niż Amerykę. Wygląda jednak na to, że jacyś ich dobrzy uczniowie się zachowali i choć nie poznamy pewnie ich nazwisk, ich obecność widać w wynikach śledztwa prowadzonego przez Roberta Muellera w sprawie rosyjskiej ingerencji w wybory prezydenckie w USA w 2016 roku. Jak dotąd postawiono w stan oskarżenia ponad 20 Rosjan (i Rosjanek) i kilka firm należących do obywateli tego kraju. Ich liczba rośnie z każdym dniem i już niedługo zobaczymy, być może, nową wersję książki „How Russia is ruled", napisaną jednak nie przez profesora Harvardu Merla Fainsoda, ale przez oddział kontrwywiadu FBI.

  

  

  

  

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Ranking EPI uszeregowany jest według biegłości lingwistycznej ludzi, którzy robią standardowe testy języka angielskiego, ale nie odpowiada na pytanie, jaki procent ludności mówi po angielsku. Można się jednak dzięki niemu zorientować, jak dobrzy są nauczyciele angielskiego w danych krajach, jak długo trwa nauka i jak sprawnie dana grupa językowa jest w stanie się nauczyć angielskiego czy innego języka obcego. I tak na przykład w Belgii Flamandowie są dużo bardziej biegli w angielskim niż Walonowie. Wedle danych ONZ 37 proc. Polaków mówi po angielsku, ale już Francuzów – 54 proc., Szwedów – 86 proc., a Rosjan zaledwie – 5,5 proc.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma