Tadeusz de Virion wyrastał ponad kolegów adwokatów – elegancją, jasnością wywodu, a mówcą był niedoścignionym.
Kilka razy słuchałem jego wystąpień. Najdłużej w mowie obrończej „Pershinga”, szefa mafii pruszkowskiej. Drugi obrońca wręcz usiadł dalej, by oglądać starszego kolegę. Niczym krążownik de Virion poruszał się wzdłuż ławy obrony, a jego długie, dobrane, czasem uszczypliwe zdania grzmiały jak salwy.
W latach 1990 – 1993 był pierwszym niekomunistycznym ambasadorem w Wielkiej Brytanii.
Urodził się w 1926 r. w Warszawie. Żołnierz AK, brał udział w powstaniu warszawskim. Jego życie zawodowe to adwokatura. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, w latach 1946 – 1948 odbył aplikację sądową, a w 1948 – 1950 adwokacką. Zawód wykonywał do ostatniego niemal dnia. Jego ostatnią głośną sprawą było wydanie Belgii Adama G. oskarżonego o zabójstwo nastolatka.
Występował w najgłośniejszych procesach: w 1965 r. bronił skazanego na śmierć w tzw. aferze mięsnej Stanisława Wawrzeckiego, w stanie wojennym bronił opozycjonistów (m.in. Jacka Kuronia i Adama Michnika). W III RP bywał obrońcą gangsterów. Kiedy mu to wytykano, odpowiadał, że nie broni ich majątkowych interesów. Zdarzyło mu się jednak odmówić obrony zabójcy, który chełpił się swoim czynem. W sądach cywilnych był jednym z dwóch pełnomocników w najgłośniejszym procesie o ochronę dóbr osobistych: prezydent Kwaśniewski kontra „Życie” za „Wakacje z agentem”. Do swojej pracy miał też dystans: w duchu iście haszkowskim mówił, że sprawy są albo na odroczenie, albo na przewleczenie.