Wolna Libia: Nie widać śladów władzy Kaddafiego

– Kaddafi dobrze zaczął, ale było to 42 lata temu. Wtedy wszyscy go kochali - wspomina Libijczyk. We wschodniej Libii nie widać śladów władzy Kaddafiego. Rewolucjoniści: musi być osądzony. Jerzy Haszczyński pisze z Bengazi

Publikacja: 27.02.2011 20:30

W Bengazi nadal trwają demonstracje. Córka wzywa do pomszcze- nia ojca, który zginął podczas starć z

W Bengazi nadal trwają demonstracje. Córka wzywa do pomszcze- nia ojca, który zginął podczas starć z siłami wiernymi Kaddafiemu

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

W deszczową sobotnią noc kilkunastu mężczyzn uzbrojonych w kałasznikowy i pamiętające chyba XIX wiek karabiny zatrzymywało samochody na głównej drodze koło miasta al Marż, 100 kilometrów od Bengazi, tymczasowej stolicy rewolucji libijskiej.

– Reprezentujemy teraz naród – powiedział jeden z  nich. I przedstawił: są tu inżynier, informatyk, sędzia, żołnierze i policjanci, którzy porzucili Kaddafiego, ale nie zdjęli mundurów.

Nagle z mroku wyłonił się elegancki mężczyzna. Jeden z lokalnych przywódców rewolucji – szeptali inni. – Nie mamy teraz przywódców – uśmiechnął się około 60-letni mężczyzna. To Taher Diab, pracujący dla zagranicznych firm wydobywających w Libii ropę i gaz, teraz zajęty wyłącznie rewolucją.

– Dla nas Kaddafi jest skończony. Nie boimy się go. Tu jest już wolny kraj – mówił Taher Diab, podkreślając, że w tej części Libii dyktator od dawna nie miał poparcia. Ale dopiero rewolucja, która wybuchła pod  wpływem obalenia przywódców w Tunezji i Egipcie, pokazała, jak jest tu znienawidzony.

Najważniejsze wydarzenia rozegrały się w al Marż w ostatni wtorek. Diab i kilku innych lokalnych rewolucjonistów, wtedy właściwie bezbronnych, zaproponowało dowódcy garnizonu sił specjalnych, by przeszedł na ich stronę. – Powiedział, że są tu żołnierze z plemienia Kaddafiego i zdesperowani czarnoskórzy najemnicy. Gdyby rozkazał wsparcie rewolucji, zabiliby go – opowiadał Taher Diab, pokazując ogrodzony teren jednostki. Doszło do walk, snajperzy zastrzelili trzech rewolucjonistów, wielu ranili. A potem nagle śmigłowce zabrały oddział lojalny wobec dyktatora. I zaczęła się wolność.

Al Marż to 90-tysięczne miasto odbudowane po trzęsieniu ziemi z 1963 roku. Odbudowane przez Polaków, o których się tu pamięta. Taher Diab kazał pozdrowić Romualda, geologa z Krakowa, który o Libii "wie więcej od nas".

– "Jak się masz". "Dobra, dobra" – przypominał sobie polskie słowa Moftah Bufarda, sędzia, który zasilił oddział rewolucjonistów. Na ich posterunku wisi czerwono-czarno-zielona flaga z białym półksiężycem i gwiazdą. Taka, jaką miała Libia w czasach królestwa, przed przejęciem władzy przez Kaddafiego.

Sędzia uważa, że najlepiej by było, gdyby dyktatora ujęto żywego. Żeby miał uczciwy proces. – Wyrok może być chyba tylko jeden: kara śmierci. Cóż innego mógłby usłyszeć ktoś, kto odpowiada za mordowanie własnych obywateli, za ludobójstwo i nasyłanie najemników na cywilów – przekonuje Bufarda.

Posterunek na drodze w al Marż był największy, jaki minęliśmy, podróżując karetką pogotowia od granicy z Egiptem do libijskiego Bengazi. 630 km w pustynno-kamiennym krajobrazie. Do karetki trafiliśmy z fotoreporterem Kubą Kamińskim przypadkowo, jak wszyscy jej pasażerowie.

Zaczęło się od tego, że w mieście Derna, jednym z centrów rewolucji na wschodzie Libii, zmarł bułgarski lekarz, z oddaniem pracujący dla miejscowej ludności od 14 lat. Zmarł na raka w czasie, gdy inni umierali od kul bezwzględnych obrońców dyktatora. Jego żona błagała, by spoczął w Bułgarii. I karetka z ciałem lekarza w trumnie ruszyła na oddalone o  1000 km lotnisko w Kairze. Jako ochotnik za kierownicą usiadł sympatyczny 53-latek Mustafa, przedsiębiorca i właściciel farmy z owcami i drzewami oliwnymi na przedmieściach Bengazi.

Gdy wracał z Kairu, już bez trumny, spotkaliśmy się na jedynym przejściu granicznym między Egiptem i Libią. Miał już trzech pasażerów, również spotkanych przypadkowo, w Kairze. M.in. Ridę Mazagriego, libijskiego Amerykanina, neurochirurga z Wirginii Zachodniej, który przez Atlantę, Rzym i Kair trzy dni docierał do Libii, by wesprzeć „naród walczący z dyktatorem". – Mam nadzieję, że w ostatnich dniach dyktatury – mówił doktor, szczupły, łysawy, z krótką siwą bródką, przypominający Seana Connery'ego z ekranizacji „Imienia Róży".

W Libii jesteśmy nielegalnie. – O dziennikarzach wjeżdżających bez libijskiej wizy na teren opanowany przez rewolucjonistów Kaddafi mówi jako o „wyjętych spod prawa". Uważa ich za współpracowników al Kaidy, których należy odstrzelić. A to, że nie panuje teraz nad znaczną częścią Libii, może się okazać chwilowe – straszył na granicy Ahmed Mahir, dziennikarz egipskiego radia. A egipski oficer wojsk pogranicznych pożegnał nas słowami: – Idziecie na spotkanie z nieznanym. Na własną odpowiedzialność. Jakby co, to ja odradzałem.

Karetka z czerwonym półksiężycem, którą jechaliśmy, wzbudzała entuzjazm na wszystkich posterunkach. Trudno sobie wyobrazić lepszy środek transportu w zrewoltowanym kraju, w którym w ostatnich dniach było wielu zabitych i rannych. Żołnierze i cywile rewolucjoniści witali amerykańskiego doktora jak zbawcę, a przy okazji i nas polskich dziennikarzy obdarowywali sokami w kartonach i wodą mineralną.

Pół drogi leżałem na noszach ze sklejki w karetce, w miejscu, gdzie dzień wcześniej stała trumna z bułgarskim lekarzem. I wysłuchiwałem opowieści dr. Mazagriego, który chce na stałe wrócić do Libii. – Brakuje tu wykształconych ludzi, znających demokratyczny świat. Jeżeli tacy jak ja nie wesprą ojczyzny, to po upadku Kaddafiego znowu zatriumfuje korupcja – powiedział, podkreślając, że za dyktatora wielkie wpływy z ropy zostały zmarnotrawione. – Jak wygląda tu infrastruktura? – pokazywał ubogie domy za oknem. – Jak wygląda ta karetka? – pokazywał na rozbite szyby i skromne wyposażenie: butlę z tlenem i aparat do mierzenia ciśnienia.

– Kaddafi dobrze zaczął, ale było to 42 lata temu. Wtedy wszyscy go kochali. Potem zaczął eliminować myślących inaczej, wypisywał jakieś nawiedzone tezy w swojej Zielonej Książeczce – wspominał dr Mazagri, który pochodzi, jak prawie wszyscy Libijczycy, z prostej rodziny. Jego mama w ogóle nie chodziła do szkoły, ojciec skończył dwie klasy. – A moje pokolenie mogło studiować, to też zasługa Kaddafiego. Ale już jak byłem młodym lekarzem, to zrozumiałem, że tu się nie da żyć. Gdy Kaddafi kazał powiesić publicznie dwóch studentów „za politykowanie", zdecydowałem się na emigrację, najpierw do Kanady, potem do USA.

Gdy mijaliśmy rozświetlone wtulone w Morze Śródziemne miasto Derna, dr Mazagri przeklinał Kaddafiego za to, że doprowadził do desperacji mnóstwo młodych Libijczyków, którzy nie zostali dopuszczeni do bogactw kraju. – To z Derny pochodzi wielu bojowników ściągniętych do Iraku przez al Kaidę. Nie mieli nic do stracenia, to uwierzyli fundamentalistom – mówił neurochirurg z Wirginii Zachodniej, który w czasie naszej kilkunastogodzinnej podróży kilkakrotnie się modlił, raz odwiedził meczet. I wciąż podkreślał, że picie alkoholu i palenie papierosów to wielkie zło.

– Przyszła Libia musi być demokratyczna, ludzie sami wybiorą, kogo chcą, islamistów, socjalistów czy jeszcze kogoś innego. Musi być też wreszcie wolność słowa, ale w pewnych granicach, uwzględniająca oby- czaje i religijność – uważa dr Mazagri.

We wschodniej Libii czynne są stacje benzynowe, wiele sklepików zaopatrzonych jest nawet lepiej niż te po egipskiej stronie granicy. Gorzej jest z łącznością. Nie można się dodzwonić z telefonów komórkowych za granicę. Obie firmy telefonii komórkowej, Libyana i Almadar, są kontrolowane przez władze, które nie blokują tylko wysyłanych za granicę esemesów i rozmów miejscowych. Internet został włączony w piątek na chwilę, gdy ludzie byli w meczetach. – Władza też potrzebuje Internetu, i wybrała odpowiedni moment, by z niego skorzystać – usłyszałem w Bengazi.

Zamknięte są szkoły, uniwersytety, wiele urzędów. – Nasza szkoła nie pracuje już od 16 lutego – powiedział Sulejman, nauczyciel arabskiego ze wsi pod Tobrukiem, 130 km od egipskiej granicy. Spotkaliśmy go przy stacji benzynowej. Zaprosił nas na mocną i słodką herbatę, podawaną w szklaneczkach malutkich jak kieliszki do wódki, i ciasteczka z masą daktylową. Siedzieliśmy w kucki na dywanie koło kuchenki wyprodukowanej w którymś z krajów demokracji ludowej, zaprzyjaźnionych niegdyś z Libią. Na pożegnanie Sulejman dał mi łuskę naboju z kałasznikowa. Jedną z wielu, jakie pozostały tu po walkach sprzed kilku dni, w których zginęły trzy osoby.

Większą łuskę pokazywali mi na filmie nagranym na telefonie komórkowym bratankowie prowadzącego karetkę Mustafy w mieście Szahat. To nagranie z zamieszek w tym mieście. Wojska lojalne wobec Kaddafiego do ostrzelania tłumu użyły broni przeciwlotniczej, po której pozostały wielkie łuski.Już w domu Mustafy, na  przedmieściach Bengazi, usłyszeliśmy, że Kaddafi wziął za zakładnika syna przywódcy plemiennego z południa Libii. I zagroził, że go zabije, jeżeli ojciec nie rozkaże wpływowemu plemieniu, by go wsparło. – Kaddafi to szaleniec, zdolny do wszystkiego – mówili mężczyźni zebrani w domu Mustafy przed telewizorem, gdzie na różnych kanałach wyszukiwali wieści z Trypolisu, nadal kontrolowanego przez Kaddafiego.

Oglądali głównie saudyjsko-dubajską al Arabiję, bo katarska al Dżazira jest blokowana, a państwowa telewizja zachowuje się tak, jakby w kraju nic się nie działo. Nadaje widowiska teatralne i muzykę ludową. Wielu z gości Mustafy zna trochę słów po polsku. – Polska zimno. Herbata dobrze – mówił Mustafa, podając nam wspaniały napój z mocnej herbaty, mleka i ziół. Miejscowi nie są zgodni, czy Kaddafi jest już skończony. W powtarzanym przez stacje telewizyjne przemówieniu, które wygłosił w piątek na stołecznym Zielonym Placu, mówił, że jeżeli naród już go nie kocha, to zasłużył na śmierć. – Oczywiście uważa, że naród nadal go kocha – nie ma wątpliwości dr Mazagri.

Może Kaddafi jeszcze zrobi coś strasznego – zastanawiali się moi rozmówcy w Bengazi: – Może wyśle najemników i superbrygadę pod wodzą swojego najmłodszego syna Chamisa do zabijania buntowników w Bengazi. A może ktoś z otoczenia poderżnie mu gardło?

W deszczową sobotnią noc kilkunastu mężczyzn uzbrojonych w kałasznikowy i pamiętające chyba XIX wiek karabiny zatrzymywało samochody na głównej drodze koło miasta al Marż, 100 kilometrów od Bengazi, tymczasowej stolicy rewolucji libijskiej.

– Reprezentujemy teraz naród – powiedział jeden z  nich. I przedstawił: są tu inżynier, informatyk, sędzia, żołnierze i policjanci, którzy porzucili Kaddafiego, ale nie zdjęli mundurów.

Pozostało 96% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!