Pisania o sporcie nie zamykał na kortach, od 1952 do 1981 roku kierował działem sportowym „Trybuny Robotniczej", 30 lat miał stały felieton w jednej gazecie – to chyba rekord Polski, był na sześciu igrzyskach olimpijskich i dwóch mistrzostwach świata w piłce nożnej, ale tenis to była jego pasja prawdziwa. Tak jak jazz i kino.
Wielu uczyło się historii białego sportu z tych niepozornych książeczek wydanych dawno temu przez Krajową Agencję Wydawniczą, wielu miało na półce ceglastą okładkę „T — jak tenis" (1979), potem „150 rakiet. Najlepsi tenisiści świata" (1984) z Bjoernem Borgiem na froncie. O inne źródła było trudno, więc był naszym polskim Budem Collinsem w tamtej rzeczywistości – w końcu trawniki londyńskie widział naprawdę. I to jemu Collins mówił najwcześniej: „Cześć, kolega".
Był cztery razy na kortach Rolanda Garrosa i 29. razy w Wimbledonie. Pierwszy z polskich dziennikarzy dostał własne krzesełko na korcie centralnym. Nawet wśród brytyjskich seniorów dziennikarstwa tenisowego niewielu mogło go przebić stażem, trzech, może czterech.
Potem uczył nas, wimbledońskich debiutantów, co znaczy tradycja, co warto wiedzieć i jak oglądać ten niezwykły turniej. Był z tej szkoły dziennikarstwa, która najwyżej ceniła solidne fakty, konkret, statystykę (z przekory nazwaliśmy go „redaktor Tuwim" od żelaznego początku każdej relacji telefonicznej: „Tu Wim...bledon"), ale gdy odkładał długopis czy słuchawkę, zamieniał się w błyskotliwego komentatora, z dystansem i humorem traktującego nasze emocje chwili. – Szkoda, że tak nie pisał – wzdychaliśmy potem.
Wiedzieliśmy o jego chorobie od kilku lat. Pusty fotelik w polskim rzędzie w biurze prasowym Wimbledonu o tym przypominał. Zbigniew Dutkowski zmarł 22 marca w Warszawie. Miał 87 lat.