W wyborach do Parlamentu Europejskiego wiele partii postanowiło wykorzystać celebrytów jako swoje lokomotywy wyborcze. SLD postawiło m.in. na Weronikę Marczuk, byłą jurorkę talent show „You Can Dance", oraz piłkarza Macieja Żurawskiego. Platforma na swoje listy wciągnęła złotą medalistkę olimpijską w pływaniu Otylię Jędrzejczak, satyryka Tadeusza Rossa czy byłego siatkarza Pawła Papkego.
Po gwiazdy sięgały też mniejsze komitety. Solidarna Polska twarzą kampanii uczyniła mistrza świata w boksie Tomasza Adamka, a na listach Europy Plus Twojego Ruchu znaleźli się m.in. prowadząca niegdyś teleturniej „Najsłabsze ogniwo" Kazimiera Szczuka, dawna gwiazda czasopisma „Playboy" Izabella Łukomska-Pyżalska czy były juror programu „Idol" Robert Leszczyński.
Ze strategii z udziałem celebrytów zrezygnowały jedynie PiS, które zbudowało listy, opierając się na ekspertach akademickich, oraz PSL, stawiające na sprawdzonych działaczy.
Pomysł wystawiania celebrytów nie spodobał się ?jednak wyborcom, którzy wszystkim znanym twarzom pokazali czerwoną kartkę. Wyjątkiem jest jedynie były trener polskich piłkarzy ręcznych Bogdan Wenta, który na krakowskiej liście PO wyprzedził europosła Bogusława Sonika.
– Parlament Europejski to nie miejsce dla celebrytów – komentuje „Rz" dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz z Uniwersytetu Warszawskiego. – Liderzy partii powinni przemyśleć, co czynią. Te wybory pokazały, że celebryta wcale elektoratu nie powiększa – dodaje politolog.