Była 116. minuta finałowego meczu mistrzostw świata, Hiszpania grała z Holandią w Johannesburgu, Arjen Robben nie wykorzystał doskonałej okazji i to Iker Casillas do tej pory był bohaterem narodowym numer jeden.
Ta akcja nie zapowiadała się wyjątkowo, ale niecelne podanie Fernando Torresa przejął Cesc Fabregas i znalazł drogę do Andresa Iniesty. Komentatorzy oszaleli, to nie był krzyk, to był ryk, wycie, śpiewanie hymnu, konkurs na najdłuższe „o" w wyrazie „gol". Iniesta przez następny sezon w Barcelonie rzadko kiedy grał pełne 90 minut, Pep Guardiola zdejmował go z boiska po to, by publiczność na każdym stadionie mogła wstać i podziękować mu za najważniejszą bramkę w historii hiszpańskiego futbolu. Takiego przyjęcia na wrogich obiektach nie miał chyba nikt inny wcześniej, wątpliwe, by zdarzyło się to w przyszłości.
Mistrzowie mają prawo być zmęczeni. Osiągnęli coś, co nie udało się dotąd nikomu. W 2008 roku zdobyli mistrzostwo Europy, dwa lata później po raz pierwszy wygrali mistrzostwa świata, a po kolejnych dwóch latach rozgromili Włochów 4:0 w finale Euro w Kijowie. Hiszpański pomysł na futbol, mordowanie rywali tysiącami podań, nie jest już niezwyciężony. Barcelońska tiki-taka odeszła śmiercią naturalną. Ale czy Hiszpanom można wmówić kryzys, kiedy w finale tegorocznej Ligi Mistrzów spotkały się dwie drużyny z Madrytu: Real i Atletico?
Gdyby z piłkarzy odrzuconych przez Vicente dle Bosque zbudować nowy zespół, zaliczałby się przynajmniej do grona drużyn, które mogą być niespodzianką turnieju. Trener, nazywany Sfinksem, wybierał między zawodnikami z medalami na szyi a tymi głodnymi sukcesów, między starszymi a młodszymi, ale pod względem jakości ciągle poruszał się na poziomie nieosiągalnym dla większości finalistów. Jesus Navas, Alvaro Negredo, Fernando Llorente, Alberto Moreno, Daniel Carvajal i kontuzjowany Thiago Alcantara w Brazylii błyszczeć nie będą, bo nie zmieścili się w kadrze.
Del Bosque powołał siedmiu piłkarzy Barcelony, czterech z Atletico i trzech z Realu Madryt. Do ostatniej chwili zwlekał z zaproszeniem dla Diego Costy, ale zdecydował się go zabrać na mundial, mimo niewyleczonej kontuzji. Naturalizowany Brazylijczyk ma jednak do zaoferowania coś, czego Hiszpanie ostatnio nie mieli – siłę w ataku. W finale ostatniego Euro drużyna zagrała bez żadnego napastnika w składzie. W porównaniu z kadrą na mistrzostwa w RPA przed czterema laty brakuje tylko siedmiu piłkarzy, w tym dwóch – Alvaro Arbeloa i Victor Valdes – leczy kontuzje. Del Bosque nie wierzy widocznie, że najlepsi są piłkarze głodni sukcesów, zabiera na turniej doświadczony zespół, który – jak twierdzi – nie odpuści, bo jest uzależniony od wygrywania.