W piątek 1 lipca rozpoczynamy prezydencję. Brzmi to dumnie. Ile jednak rzeczywistej władzy kryje się za tym terminem?
dr Przemysław Żurawski vel Grajewski, ekspert ds. unijnych:
Niewiele. Przez najbliższe półrocze będziemy zajmowali się kwestiami administracyjnymi – przygotowywaniem posiedzeń Rady UE z wyjątkiem Rady ds. Zagranicznych, służąc jako skrzynka kontaktowa – i reprezentowali radę wobec innych instytucji unijnych.
Prezydencja nie jest tym, czym była przed wejściem w życie traktatu lizbońskiego w 2009 r. Na jego mocy powstały dwa nowe centralne stanowiska w Unii Europejskiej. Pierwsze to urząd przewodniczącego Rady Europejskiej – szczytu UE złożonego z premierów, prezydentów i kanclerza państw członkowskich – którym został Herman van Rompuy. Drugie stanowisko to tzw. szef unijnej dyplomacji Catherine Ashton. Premier Donald Tusk nie będzie zatem przewodniczył obradom unijnych szczytów, choć czynił to jeszcze np. prezydent Nicolas Sarkozy w trakcie prezydencji francuskiej w 2008 r. Podobnie to nie szef MSZ Radosław Sikorski, lecz Ashton będzie przewodziła obradom Rady Unii Europejskiej ds. Zagranicznych. Rada UE zbiera się jednak w gronie ministrów różnych resortów i np. jako Rada ds. Rolnictwa i Rybołówstwa będzie obradowała pod przewodem ministra Marka Sawickiego.