Rz: Polsce nie udało się przeforsować pomysłu wspólnych zakupów gazu przez kraje Unii. To porażka idei unii energetycznej?
Janusz Lewandowski:
Absolutnie nie. To jest projekt, który składa się z wielu elementów. Do programu przyjętego przez Komisję Europejską udało się włączyć 3/4 pomysłów zgłoszonych przez Polskę. Mówienie jednym głosem z dostawcami zewnętrznymi gazu to taka wisienka na torcie. Ale i tu uczyniliśmy postęp. Komunikat Komisji Europejskiej przyznaje, że wspólne zakupy zwiększają siłę przetargową Unii. Przywołano także model Euratomu, unijnej agencji, która kupuje uran na potrzeby całej Wspólnoty. Kierunek myślenia jak najbardziej prawidłowy. Na przerwy w dostawie rosyjskiego gazu w 2006 i 2009 r. Unia zareagowała niemrawo. Teraz robi to bardziej zdecydowanie.
Dlaczego?
Bo szuka odpowiedzi na kryzys gospodarczy i imperialne zapędy Kremla, objawione na Ukrainie. Kryzys był zbyt dotkliwy, by uprawiać politykę klimatyczną i ekologiczną w dotychczasowym stylu, tolerując ceny elektryczności dwukrotnie wyższe, niż w USA a ceny gazu – czterokrotnie wyższe. To podcina konkurencyjność europejskich przedsiębiorstw. Ale jest też drugi powód. Spadła maska z twarzy Putina. Cała Europa zrozumiała, że kryzys ukraiński to wielka rozgrywka geopolityczna, w której Rosja jest gotowa użyć broni gazowej, a nawet odciąć dostawy dla swoich odbiorców na Zachodzie byle odbudować imperium. Unia energetyczna ma zapewnić trwałe bezpieczeństwo dostaw, ale chodzi też o przygotowanie na zagrożenia jeszcze tej zimy.