Śmierć idei wolnego rynku ogłosił ostatnio w „Rzeczpospolitej" Michał Karnowski w tekście „Balcerowicz pokonany". Z tezą, jaką postawił wicenaczelny „Uważam Rze", chętnie się zgodzę. Rzeczywiście, obrońcy swobód gospodarczych całkowicie zniknęli ze świata polskiej polityki. Dawni gospodarczy liberałowie, zamiast naprawiać państwo, wolą konsumować rentę władzy.
Karnowski, udowadniając swoją efektowną tezę uczynił źrenicę wolności gospodarczych z Leszka Balcerowicza oraz bronionych przez niego funduszy emerytalnych. Prestiżowa porażka byłego wicepremiera oraz zmiana ustawy o OFE mają więc oznaczać klęskę idei gospodarczego liberalizmu.
Problem w tym, że postawienie sprawy w taki sposób to walka z wiatrakami, wojna wytoczona fantomom. Bowiem w rzeczywistości Balcerowicz czy system ubezpieczeń socjalnych w Polsce z ideą wolnego rynku niewiele mają wspólnego.
Czyja klęska
Chwyćmy więc byka za rogi i rozliczmy najpierw byłego wicepremiera, powszechnie uważanego za konsekwentnego zwolennika wolnego rynku. Powszechnie, ale niesłusznie. Oddajmy mu najpierw, co wicepremierowskie: jest głównym autorem gospodarczych przemian dokonanych po 1989 roku, a przede wszystkim jego rygorystycznej polityce finansowej i monetarnej zawdzięczamy powstrzymanie galopującej inflacji, zjawiska niewątpliwie skrajnie szkodliwego dla gospodarki.
A teraz zapytajmy o kwestie, które najsilniej kojarzone są z gospodarczym liberalizmem. O stosunek do własności. Wszak to własność prywatna jest kamieniem węgielnym swobód gospodarczych i zdrowej gospodarki. Co Leszek Balcerowicz zrobił w kwestii upowszechnienia własności prywatnej? Nie: co mówił (bo usta miał zawsze pełne liberalnych sloganów), ale: co zrobił, kiedy był ministrem finansów, wicepremierem, szefem współrządzącej partii.