Rozmawiałam z kapitanem Chesley Sullenbergerem kilka lat temu w Centrum Doskonałości Xeroxa w Nowym Jorku. Przyznał wtedy, że rejs z Nowego Jorku do Charlotte w Północnej Karolinie zapowiadał mu się wspaniale. - Piękna pogoda, start z LaGuardia, wspaniały widok na Manhattan. Po lewej stronie zobaczyłem stado gęsi i pomyślałem chyba wiosna przyjdzie w tym roku wcześnie, bo tak wcześnie wracają z Kanady. O tym lądowaniu opowiadałem już setki razy, ale dopiero teraz przypomniał mi się ten widok - mówił. - Nie wiedziałem wtedy, że z tyłu samolotu leci ogromne stado, które chyba potraktowało naszego Airbusa, jak dużego ptaka. I wtedy poczułem, że silniki straciły moc- wspominał.

Sully jako ostatni opuścił tonący w Hudson samolot, po tym jak wszystkich 151 pasażerów uznano za bezpiecznych. Przed nim weszła do łodzi ratunkowej, jako przedostatnia, Doreen Welsh, szefowa pokładu, która odegrała kluczową rolę w ewakuacji maszyny. - Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że mam złamaną nogę i zwichniętą rękę. Kiedy pasażerowie byli jeszcze na pokładzie nie widziałam, że jestem ranna i zakrwawiona. Nic nie czułam, poza ulgą, kiedy widziałam kolejnych pasażerów bezpiecznie opuszczających samolot. Tak działała adrenalina- mówiła. Kiedy zapytałam: co jej pomogło w tak sprawnej ewakuacji pasażerów odpowiedziała: Tu nie ma żadnej magii. Była to prosta znajomość procedur, które powtarzane są do znudzenia. To naprawdę działa- powiedziała. I nie ukrywała, że złości ją, kiedy pasażerowie się do nich nie stosują, że nie rozumieją dlaczego konieczne jest zapięcie pasów, że nie wolno chodzić po pokładzie podczas turbulencji i że personel pokładowy wstrzymuje wtedy roznoszenie posiłków ze względu na bezpieczeństwo, a nie dlatego, że jesteśmy leniwe. Warto, żeby pasażerowie dobrze to zapamiętali - mówiła. - I czasami warto docenić doświadczone stewardesy na pokładzie, choć linie amerykańskie, ale nie tylko one często są za to krytykowane.