Szanowany i ceniony Dalajlama rzadko składa oficjalne wizyty przywódcom innych państw, bo żaden kraj nie ma ochoty na nieporozumienia z Chinami sprzeciwiającymi się traktowaniu go jako przywódcy.
Przed dwoma laty Tash Despa, tybetański uchodźca, a dziś obywatel Wielkiej Brytanii, wrócił do rodzinnego kraju, by pokazać, jak żyje się Tybetańczykom pod rządami Chin. Przez trzy miesiące podróżował po kraju robiąc zdjęcia z ukrycia, niewielu rodaków występujących w filmie odważyło się pokazać twarze w obawie przed zemstą chińskich władz. Co roku około trzech tysięcy Tybetańczyków próbuje przeprawić się przez Himalaje do Nepalu, a stamtąd do Indii.
Kierują się do Dharamsali, gdzie od 1959 roku tybetański rząd na uchodźstwie ma siedzibę. Muszą iść półtora miesiąca pieszo przez góry, w skrajnie trudnych warunkach i za wszelką cenę unikać chińskich żołnierzy, którzy strzelają do nich jak do kaczek. Już około 200 tysięcy Tybetańczyków mieszka poza granicami kraju. – Żyjemy w ciągłym strachu – mówi w dokumencie „Tybet z ukrycia” jedna z kobiet. – Jesteśmy prześladowani, łamane są nasze prawa. Nie ma wolności słowa.
Stolicę Tybetu zdominowali chińscy robotnicy. W ich rękach jest prawie cały handel i produkcja. Rdzennych mieszkańców stale ubywa. Tybetanki są przymusowo sterylizowane. Te, które nie chcą jej się poddać, są surowo karane. – Rozcięto mi brzuch i po prostu wyrwano jajowody – wspomina kobieta. – Strasznie bolało. Nie podali żadnego znieczulenia.
Wielu Tybetańczyków prowadzących koczowniczy tryb życia chińskie władze zmusiły do osiedlenia się w specjalnych obozach przesiedleńczych. Zabrano im pastwiska i bydło, żyją w bardzo złych warunkach. Mnich skazany na wieloletnie więzienie za udział w kampanii na rzecz wyzwolenia Tybetu opowiada o robotnikach w zakładach pracy przymusowej, gdzie produkowane są zabawki „Made in China”. – Więźniowie montują je za pomocą kleju cyjanoakrylowego – wyjaśnia. – Opary z kleju są szkodliwe dla oczu. Więźniów, którzy nie wypracują normy, bierze się na tortury.