Pisarka, historyk literatury przyznaje, że jej pogląd na życie może być dla innych brzemieniem. Nie wygłasza jego afirmacji. Twierdzi, że skoro zostało nam dane, trzeba jakoś wytrwać do końca.
Autorka słynnej serii „Transgresje”, książek i rozpraw, w których toczy spór z naszymi narodowymi mitami, ciągle wierzy jednak w siłę romantyzmu. Jest przekonana, że może odegrać on swoją rolę jako wielka szkoła wartości.
W filmie Agnieszki Arnold, który na telewizyjną premierę czekał aż pięć lat, Maria Janion z sentymentem wspomina narodziny „Solidarności” i swoje uczestnictwo w pamiętnym Kongresie Kultury Polskiej przerwanym przez stan wojenny. Była przekonana, iż „Solidarność” stanie się zaczątkiem także nowego ruchu intelektualnego i zapoczątkuje dyskurs o równości obywatelskiej. Twierdzi, że stan wojenny nie tylko przetrącił nam kark, ale też wepchnął w najgorsze stereotypy XIX wieku. – Jeśli generał Jaruzelski ma być sądzony,
to nie przed trybunałem stanu ze względów prawnych, lecz przed trybunałem stanu ducha, bo wprowadzając stan wojenny, zabił polskiego ducha – uważa.
Otoczona przez studentów i seminarzystów, którzy traktują ją jak guru, Janion mówi o chwilach samotności i poczuciu wyobcowania. W warszawskim domu, w którym na każdym kroku potyka się o sterty książek, wspomina dzieciństwo w Wilnie. Barokowy kościół św. Piotra i Pawła, w którym kontemplowała sztukę, i antykwariat w drodze do Góry Zamkowej. Rodziców, którzy bardzo dbali o wykształcenie jej i rodzeństwa. A także wielkie kłopoty w podstawówce, kiedy nauka szła jej wyjątkowo opornie.