Coraz mocniej wierzę w przeznaczenie

Z Jake’em Gyllenhaalem rozmawia Roman Rogowiecki

Aktualizacja: 21.05.2010 04:05 Publikacja: 20.05.2010 17:42

Coraz mocniej wierzę w przeznaczenie

Foto: Reuters, Dylan Martinez Dylan Martinez

Red

[b]Rz: Na ekrany polskich kin wchodzi 21 maja film „Książę Persji: Piaski czasu”. Jak się panu pracowało na planie?[/b]

[b]Zbliżenie - [link=http://www.rp.pl/temat/355194_Zblizenie.html]Czytaj więcej[/link] [/b]

[b]Jake Gyllenhaal:[/b] Wielki nacisk położono na wizualną stronę. Odpowiadali za to bardzo utalentowani ludzie. Szczególnie operator John Seal i projektantka kostiumów Penny Rose oraz fryzjerzy i charakteryzatorzy. Musieliśmy być wierni grze wideo, na podstawie której powstał nasz film. W grze mamy różne wizerunki księcia w zależności od czasu akcji. Ale jednocześnie chcieliśmy stworzyć postać, która różniłaby się od komputerowego bohatera. Stąd pomysł na moje długie włosy i decyzja, by bohater mówił z angielskim akcentem.

[b]Czy ten film może zmienić to, jak postrzega pana publiczność?[/b]

Oczywiście. Wie pan, aktor gra np. w filmie o dwóch kowbojach, którzy się zakochują w sobie w Wyoming, i od razu rodzi się z tego jego nowy wizerunek. A potem kręci film o księciu Persji i znowu jest inaczej.

[b]A jak pan zareaguje, gdy zacznie być teraz traktowany jak symbol seksu?[/b]

Sam nie wiem. Kiedy kręci się film, myśli się tylko o nim. Chcę, by to, co powstanie, było dobre. W przypadku „Księcia Persji” jestem autentycznie dumny z tego, co zrobiłem. Moim zdaniem to naprawdę świetny film. Oczywiście, ludzie mogą go oceniać po swojemu i zapewne tak będzie.

[b]Czy zagranie w filmie z tak wielkim budżetem zmieniło pana karierę?[/b]

No cóż, wcześniej nakręciłem „Tajemnicę Brokeback Mountain” i tamten film zwrócił uwagę wielu ludzi w branży filmowej. Dostałem masę ciekawych propozycji. Zauważyłem dziwną tendencję, że zarówno mój agent, jak i menedżer namawiali mnie na film z dużym budżetem, bo to byłby krok we właściwym kierunku dla rozwoju mojej kariery. Zdaję sobie sprawę, że aktor musi zadowalać publiczność. Doskonale wiem, co lubię grać, ale kiedy patrzę na te swoiste rozgrywki i zagadki związane z kręceniem filmów, słyszę ludzi debatujących nad tym, czy jakaś rola mi pomoże czy zaszkodzi, to trochę jestem rozbawiony. Oglądając jakiś film, myślę często, że może byłby lepszy, gdybym w nim wystąpił. W przypadku „Księcia Persji” chciałem zagrać w filmie, który dałby mi satysfakcję i jednocześnie byłby dobrą zabawą. Ta rola wymagała dużo pracy, musiałem się sporo nauczyć. Cenię aktorów grających w filmach akcji, bo to ciężka praca. Weźmy choćby szermierkę. Jeśli szabla prawie nie dotknie twarzy, na filmie cała scena nie wygląda ani atrakcyjnie, ani realistycznie. Musiałem uczyć się takich scen miesiącami. Szczególnie pamiętam jedną scenę z Tobym Kebbellem, w której siekiera dosłownie dotknęła mojego nosa, to był moment kulminacyjny. Ta scena pozostała w filmie. Było wesoło i to się liczy.

[b]Na kim się pan wzorował, grając księcia?[/b]

Myślę, że duży wpływ na to, jak tworzyłem tę rolę, miał... Errol Flynn. Epicki rozmach w scenach walki kojarzy mi się właśnie z tym słynnym odtwórcą roli Robin Hooda. To jest cudowne w tym filmie, poczucie powrotu do starych czasów, do nastroju filmów, które wszyscy kochamy. Zastanawiałem się, jak połączyć takie dawne poczucie humoru z tym, co powiedział mi reżyser Mike Newell – że powinienem naprawdę uwierzyć, że mój magiczny sztylet może cofnąć czas. Jeśli nie potraktuje się tego z przymrużeniem oka, wygląda to na karkołomną próbę. Musiałem znaleźć pewną rozsądną granicę między realnością naszej opowieści a fantazją scenarzystów. Mam wrażenie, że Errol Flynn podobnie podchodził do swoich ról. Potrafił oddać się bez reszty swojej postaci w momentach, kiedy to było w filmie potrzebne. Z drugiej strony potrafił bawić się rolą.

[b]W tym filmie jest masa efektów specjalnych...[/b]

... ale z drugiej strony to może być jeden z ostatnich filmów akcji, do których zbudowano tak wielką scenografię. Codziennie na planie było tysiące statystów. To, co było wygenerowane komputerowo, stanowiło tło nad nami. Ale już np. węże były prawdziwe.

[b]Jak pan wspomina zdjęcia w Maroku?[/b]

Czasami działy się tam dziwne rzeczy. To oczywiste, gdy ma się na planie tylu statystów i tak zaawansowaną technikę. Gdy tylu ludzi podróżuje przez pustynię, coś musi się wydarzyć. Byliśmy ciągle dobrze nawadniani. To wyglądało jak na meczu amerykańskiego futbolu. Ludzie bez przerwy polewali nam usta wodą. Dla mnie było w porządku, bo jestem z Los Angeles, ale angielscy aktorzy mocno narzekali na upał. Tak bywa, gdy kręci się na pustyni. Tam jest naprawdę gorąco, ale miałem na sobie kilka warstw ubrania „na cebulkę” i to mi naprawdę pomagało. Tak robią Berberowie i inne plemiona zamieszkujące pustynie. Tajemnica przetrwania jest w tym, co się nosi. Wszyscy nosili t-shirty i krótkie spodnie.

[b]Gdybyśmy cofnęli czas, zagrałby pan jeszcze raz w filmie „Tajemnica Brokeback Mountain”?[/b]

Kto to wie? Generalnie decyduję się na film ze względu na reżysera i scenariusz. W tej właśnie kolejności, bo nawet gdy scenariusz jest dobry, a nie ma się wiary w reżysera, trudno jest dać z siebie wszystko i zagrać na medal. W przypadku „Tajemnicy...” już sama okazja pracy z kimś takim jak Ang Lee sprawiła, że nie namyślałem się ani chwili.

[b]A przygotowania do której z ról były dla pana najciekawsze?[/b]

Chyba do ostatniej – w filmie „Bracia”. Uwielbiałem jeździć na plan. Nadal pracuję społecznie z trudnymi chłopakami, z którymi tam zagrałem. Jestem z nimi związany, staram się im pomagać i przygotowanie się do tej roli było dla mnie najciekawszym przeżyciem.

[b]„Bracia” to remake duńskiego filmu o skomplikowanym układzie rodzinnym. Co wyniósł pan z tej historii dla siebie?[/b]

Że w trudnej sytuacji jedyną osobą, do której można się zwrócić o pomoc, jest ktoś z rodziny, kogo się zna z dobrej i złej strony. Sam, którego gra w filmie Tobey Maguire, wydaje się całkowicie inny niż grany przeze mnie Tommy. Okazuje się jednak, że to złudne i tylko Tommy może mu naprawdę pomóc.

[b]Skoro mówimy o rodzinie, pana ojcem chrzestnym był Paul Newman. Jakim był człowiekiem?[/b]

Jako fan jego talentu i ktoś, kto go znał jak przyjaciela, powiem, że bardzo go podziwiałem i czasami pytałem o radę. W aktorskim środowisku nie spotkałem nikogo, kto byłby tak porządnym człowiekiem jak on.

[b]Jakie pan sobie stawia cele?[/b]

Jeszcze jestem młody, ale gram już na tyle długo, że wiem, iż wszystko się zmienia wraz z doświadczeniem. Na razie nie potrafię brać się do pracy bez emocji. Za każdym razem, kiedy podejmuję jakąś strategiczną decyzję co do swojej kariery, mam potem poczucie, że nie do końca w to wierzę.

[b]A stanąłby pan kiedyś po drugiej strony kamery i samemu coś wyreżyserował?[/b]

Gdy się patrzy na to, jak pracuje na planie np. producent Jerry Bruckheimer, można podziwiać ludzi, którzy potrafią okiełznać wielką filmową machinę. Przyznaję, że kocham kino i filmy. Dziś jednak nie wiadomo, w jaką stronę kino zmierza. To jest szerszy temat do dyskusji, wywołany np. tym, jak wpłynie na przyszłość filmowego przemysłu pojawienie się trójwymiarowego „Avatara” Jamesa Camerona. Moim zdaniem ten film odniósł sukces z powodu dobrego scenariusza i zawsze będę powtarzał, że to podstawa sukcesu. Zgadzam się, że efekty wizualne są niesamowite i że czegoś takiego nie było jeszcze na ekranie. Ale najważniejsza jest fabuła.

[b]Zagrał pan niedawno w komedii romantycznej. A kiedy wystąpi pan w musicalu?[/b]

Tak, zagrałem w komedii romantycznej „Love and Other Drugs” razem z Anne Hathaway. Ten film, naprawdę dobry, wyreżyserował Edward Zwick i zrobiliśmy go kilka miesięcy temu, zaraz po tym, jak skończyłem prace na planie „Księcia Persji”. Czyli komedię romantyczną mam z głowy, a teraz rzeczywiście chciałbym spróbować swych sił w musicalu. Zobaczymy, czy nadarzy się taka okazja. Nic na siłę. Wiem, że wszystko, co robię, jest dobre. To znaczy – staram się, by tak było.

[b]Czuje pan rosnącą presję ze strony prasy?[/b]

Prasa robi ze mnie kogoś, kim nie jestem. Nie chce mi się drążyć tego tematu.

[b]A ma pan wrażenie, że to, co się dzieje w pana życiu, jest kwestią przeznaczenia?[/b]

To przypomina często zadawane mi pytanie – czy czułem, że jakiś film będzie przebojem, albo czy wiedziałem, że będzie porażką. Kręcąc film, zawsze ma się nadzieję, że będzie on przebojem, bo to tak jakby powiedzieć sobie – będę aktorem i odniosę sukces. Gdyby człowiek myślał inaczej, wziąłby się do innej roboty. Czy było mi pisane, że zostanę artystą? Nie zna mnie pan, ale mógłbym o tym mówić tak długo i głęboko, aż by się pan wzruszył. Sądzę, że wszystko zależy od tego, gdzie i kim się urodzimy. Myślę o tym często, gdy pracuję z młodymi chłopakami w szkole dla młodzieży z problemami. Patrząc na ich życie i porównując je z moim, widzę coś takiego jak przeznaczenie. Ono istnieje i odgrywa ważną rolę. Oczywiście, patrząc na moją karierę płytko, można uznać, że skoro moi rodzice pracowali w przemyśle filmowym, to poszedłem ich śladem i powiedziałem sobie, że zostanę aktorem. By jednak tak się stało, trzeba czegoś więcej niż postanowienia. Chodzi o zrozumienie tej delikatnej prawdy, że można mieć talent, a mimo to coś może się nie udać. Jak mówiłem już nieraz, wcześniej patrzyłem tylko do przodu. Teraz, będąc starszy, potrafię także spojrzeć za siebie. Z biegiem lat coraz mocniej wierzę w przeznaczenie.

[ramka][srodtytul]Jake Gyllenhaal[/srodtytul]

Urodził się w 1980 roku w Los Angeles w rodzinie o szwedzkich korzeniach (ze strony ojca). Dorastał wśród ludzi związanych z branżą filmową. Ojciec Stephen Gyllenhaal jest reżyserem, matka Naomi Foner – scenarzystką, a starsza siostra Maggie Gyllenhaal – znaną aktorką.

Zadebiutował jako 10-latek w komedii „Sułtani westernu” u boku Billy’ego Cristala. Wystąpił m.in. w „Październikowym niebie” (1999) i docenionym na festiwalu w Sundance „Donnie Darco” (2001). Ale prawdziwy przełom w jego karierze przyniosła rola Jacka Twista, kowboja geja, który musi ukrywać swoje uczucia do przyjaciela w oscarowej „Tajemnicy Brokeback Mountain” (2005) Anga Lee. Gyllenhaal otrzymał za nią nominację do statuetki w kategorii najlepszy aktor drugoplanowy.

W tym samym 2005 roku wystąpił w wojennym „Jarhead. Żołnierz piechoty morskiej” Sama Mendesa, zrealizowanym na podstawie wspomnień uczestnika operacji „Pustynna burza”, i dramacie „Dowód” z Gwyneth Paltrow oraz Anthonym Hopkinsem. Na ekrany polskich kin weszły właśnie dwa najnowsze filmy z udziałem aktora: „Bracia” Jima Sheridana i kostiumowa superprodukcja „Książę Persji: Piaski czasu”.[/ramka]

[i]Październikowe niebo

8.30 | Canal+ | NIEDZIELA[/i]

[b]Rz: Na ekrany polskich kin wchodzi 21 maja film „Książę Persji: Piaski czasu”. Jak się panu pracowało na planie?[/b]

[b]Zbliżenie - [link=http://www.rp.pl/temat/355194_Zblizenie.html]Czytaj więcej[/link] [/b]

Pozostało 98% artykułu
Telewizja
Międzynarodowe jury oceni polskie seriale w pierwszym takim konkursie!
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Telewizja
Arya Stark może powrócić? Tajemniczy wpis George'a R.R. Martina
Telewizja
„Pełna powaga”. Wieloznaczny Teatr Telewizji o ukrywaniu tożsamości
Telewizja
Emmy 2024: „Szogun” bierze wszystko. Pobił rekord
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Telewizja
"Gra z cieniem" w TVP: Serial o feminizmie w dobie stalinizmu