[b]A jak pan zareaguje, gdy zacznie być teraz traktowany jak symbol seksu?[/b]
Sam nie wiem. Kiedy kręci się film, myśli się tylko o nim. Chcę, by to, co powstanie, było dobre. W przypadku „Księcia Persji” jestem autentycznie dumny z tego, co zrobiłem. Moim zdaniem to naprawdę świetny film. Oczywiście, ludzie mogą go oceniać po swojemu i zapewne tak będzie.
[b]Czy zagranie w filmie z tak wielkim budżetem zmieniło pana karierę?[/b]
No cóż, wcześniej nakręciłem „Tajemnicę Brokeback Mountain” i tamten film zwrócił uwagę wielu ludzi w branży filmowej. Dostałem masę ciekawych propozycji. Zauważyłem dziwną tendencję, że zarówno mój agent, jak i menedżer namawiali mnie na film z dużym budżetem, bo to byłby krok we właściwym kierunku dla rozwoju mojej kariery. Zdaję sobie sprawę, że aktor musi zadowalać publiczność. Doskonale wiem, co lubię grać, ale kiedy patrzę na te swoiste rozgrywki i zagadki związane z kręceniem filmów, słyszę ludzi debatujących nad tym, czy jakaś rola mi pomoże czy zaszkodzi, to trochę jestem rozbawiony. Oglądając jakiś film, myślę często, że może byłby lepszy, gdybym w nim wystąpił. W przypadku „Księcia Persji” chciałem zagrać w filmie, który dałby mi satysfakcję i jednocześnie byłby dobrą zabawą. Ta rola wymagała dużo pracy, musiałem się sporo nauczyć. Cenię aktorów grających w filmach akcji, bo to ciężka praca. Weźmy choćby szermierkę. Jeśli szabla prawie nie dotknie twarzy, na filmie cała scena nie wygląda ani atrakcyjnie, ani realistycznie. Musiałem uczyć się takich scen miesiącami. Szczególnie pamiętam jedną scenę z Tobym Kebbellem, w której siekiera dosłownie dotknęła mojego nosa, to był moment kulminacyjny. Ta scena pozostała w filmie. Było wesoło i to się liczy.
[b]Na kim się pan wzorował, grając księcia?[/b]
Myślę, że duży wpływ na to, jak tworzyłem tę rolę, miał... Errol Flynn. Epicki rozmach w scenach walki kojarzy mi się właśnie z tym słynnym odtwórcą roli Robin Hooda. To jest cudowne w tym filmie, poczucie powrotu do starych czasów, do nastroju filmów, które wszyscy kochamy. Zastanawiałem się, jak połączyć takie dawne poczucie humoru z tym, co powiedział mi reżyser Mike Newell – że powinienem naprawdę uwierzyć, że mój magiczny sztylet może cofnąć czas. Jeśli nie potraktuje się tego z przymrużeniem oka, wygląda to na karkołomną próbę. Musiałem znaleźć pewną rozsądną granicę między realnością naszej opowieści a fantazją scenarzystów. Mam wrażenie, że Errol Flynn podobnie podchodził do swoich ról. Potrafił oddać się bez reszty swojej postaci w momentach, kiedy to było w filmie potrzebne. Z drugiej strony potrafił bawić się rolą.