Postęp technologiczny sprawił, że na początku XXI wieku furorę w Hollywood zaczęły robić baśnie fantasy. Opowieści o różnej maści stworach, wróżkach, magach i elfach powstawały za Oceanem już wcześniej, ale na ogół nie przynosiły producentom zysków, które rekompensowałyby wydatki na budżet i promocję. Wszystko uległo zmianie wraz z wejściem do kin „Władcy pierścieni” i „Harry’ego Pottera”. Filmy zarobiły krocie, zachwycając wykorzystaniem najnowocześniejszych efektów specjalnych. Zdobyły też uznanie krytyków. Od tego momentu każda licząca się wytwórnia zapragnęła mieć w swoim repertuarze baśniową fantastykę.
Disney postawił na adaptację cyklu „Opowieści z Narnii” C.S. Lewisa. Ekranizacja losów rodzeństwa Pevensie, które trafia do krainy baśniowych stworów i próbuje uwolnić je od rządów złej czarownicy, gwarantowała finansowy sukces. Nie tylko dlatego, że powstała na podstawie popularnej literatury dla dzieci i młodzieży. Ważne były także odniesienia do religijnej symboliki zawarte w książkach Lewisa.
Dlatego studio Myszki Miki nie wyprodukowało filmu samo. Znalazło partnera w postaci wytwórni Walden Media, której właścicielem jest konserwatywny biznesmen Philip Anschutz. Jego firma zajęła się m.in. promocją „Opowieści z Narnii” jako ewangelii dla najmłodszych, organizując dla dzieci kursy studiowania Biblii na podstawie narnijskiej sagi. Operacja okazała się strzałem w dziesiątkę. Disney mógł w ten sposób umocnić obraz studia hołdującego tradycji i chrześcijańskim wartościom. A przy okazji zgarnąć pokaźną sumkę z wpływów za bilety.
Oczywiście, sprawny marketing na nic by się nie zdał, gdyby nie reżyseria Andrew Adamsona, który z rozmachem przeniósł powieść na ekran, nie pozwalając jednak, by efekty zdominowały fabułę. Film kosztował 180 milionów dolarów, a zarobił ich ponad 740.
[i]Opowieści z Narnii. Lew, czarownica i stara szafa | 20.30 | tvp 1 | SOBOTA[/i]