Człowiek żyje i nagle biorą go za zmarłego. To nie jest zabawne – tłumaczy chorująca od wielu lat June. Trzykrotnie tego doświadczyła, dwukrotnie w ostatniej chwili wybudzała się ze snu w kostnicy.
Schorzenie zazwyczaj pojawia się u nastolatków. Cierpi na nie także 14-letnia Lissi, która miewa nawet osiem ataków dziennie. Trwają od kilku sekund do kilku godzin. Gdy jest zmęczona, bywa ich więcej. – To widać w oczach – wyjaśnia matka Lissi. – Wzrok jej tężeje, oczy robią się szkliste. Jest coraz spokojniejsza. Nieważnie, czy siedzi czy stoi: nagle przestaje reagować na to, co się do niej mówi. Po chwili pada na podłogę.
Na to zaburzenie cierpią ponad dwa miliony ludzi. Choroba zmusza ich do rezygnacji z pracy, studiów, a bliskich zobowiązuje do nieustannej opieki nad nimi. Naukowcy długo szukali przyczyny, zanim ustalili w 1998 roku, że w mózgu zwierząt dotkniętych narkolepsją brakuje związku chemicznego zwanego hipokretyną. Badania potwierdziły, że podobnie rzecz ma się z ludźmi. Uważa się, że hipokretyna pełni rolę „włącznika” regulującego zapadanie w sen. Pozbawiony jej organizm nie kontroluje tego procesu. Chorzy są nieustannie wyczerpani. Zasypiają i budzą się przez całą dobę.
Ustalono, że ataki mogą być wywołane silnymi emocjami i to zazwyczaj tymi przyjemnymi, często – śmiechem.
– Zawsze śmiałam się do woli. Tęsknię za tymi czasami – wyznaje June. – Teraz muszę nad sobą panować, nie mogę śmiać się na całego, jak dawniej.