Denerwuje mnie, że on tak polubił Albanię – wzdycha Helena Stasiuk, mama pisarza. – Wolałabym, żeby się zainteresował Zachodem.
Ale na to nie ma już żadnych szans. Autora „Taksim” niezmiennie ciągnie na południe Europy. Twierdzi, że tylko tam pożywić się może jego melancholia. Powtarza, że gdyby był listem w butelce, wolałby, aby przeczytał go Izaak Babel w Odessie niż Strinberg w zimnym i wysprzątanym Sztokholmie. I bardzo często opuszcza dom w beskidzkiej wiosce Wołowiec, by samotnie albo z żoną Moniką ruszyć w drogę.
– Śmieję się, że wymyśliłem nowy gatunek literacki, czyli fikcyjny reportaż – wyjaśnia Stasiuk dziennikarce Aleksandrze Czarneckiej. – Kocham spojrzenie fotograficzne. Wchodzisz, patrzysz, dostrzegasz wszystko. Nie musisz wcale znać języka, bo człowieczeństwo jest doświadczeniem wspólnym.
W prozie interesuje go przede wszystkim uchwycenie przemijającego i zmiennego obrazu świata. W filmie opowiada o tym językiem soczystym, zwięzłym i momentami zupełnie nie nadającym się do zacytowania. Dokument Dariusza Pawelca jest fascynującym świadectwem podróży w przestrzeni (na Bałkany) i w czasie (do kraju lat dziecięcych). Bohater odbywa sentymentalną wyprawę do wioski na Podlasiu, gdzie co roku przyjeżdżał na wakacje. Wspomina drewniany dom, który otaczał niegdyś sad. I godziny, które spędzał przy oknie.
Jechał tam autobusem z dworca Warszawa Stadion. – Podróż trwała jakieś trzy godziny i pamiętam to niesamowite uczucie wolności, jakie towarzyszyło mi na początku – opowiada przez kamerą. – W zasadzie nie odstępuje mnie ono do dziś. Podróż jest dla mnie sprawą metafizyczną, przypomina modlitwę. Jest koniecznością.