Dana Łukasińska opowiada historię, w której postacie z tragedii Sofoklesa mają swoje odpowiedniki w powojennych postaciach polsko-białoruskiego pogranicza. Utwór mówi o konfliktach, wzajemnych animozjach, stawia pytania o tożsamość narodową, o prawo do własnej odrębności, własnego języka, wyznawanej od pokoleń religii. Pokazuje podziały, które często narastają wewnątrz poszczególnych rodzin. Do tego dochodzi problem nepotyzmu władzy. Władzy znienawidzonej bo narzuconej siłą i bezwzględnej.
Sceniczna Teresa tak jak Antygona występuje z pełną determinacją przeciwko nepotycznej rodzinie, która za wszelką cenę próbuje utrzymać się przy sterach rządów. Spektakl stał się okazją do wspólnego działania aktorów z Polski i Białorusi. Pomysł błyskotliwy i potrzebny, a całość przygotowana została z wielkim rozmachem . Gigantyczna scenografia składa się z kilkupiętrowych rusztowań. Na tylnej ścianie w dwóch piętrach ustawiono kilkadziesiąt osób chóru, Na przednich podestach rozgrywała się akcja utworu. Po schodach, zapadniach poruszali się bohaterowie opowieści. Ta gigantomania musiała robić wrażenie w czasie premier plenerowych w Krynkach i przed katedrą w Białymstoku.
Przeniesienie jej na scenę teatralną trochę zabiło przesłanie utworu, a scenografia znakomitego Leona Tarasewicza zdominowała spektakl. W takiej scenerii należało raczej wystawić operę. Aktorzy biegali niczym pracownicy techniczni poprawiający dekorację. Zawiodła przede wszystkim reżyseria Agnieszki Korytkowskiej- Mazur, która wobec tej gigantycznej scenografii okazała się całkowicie bezradna. Wyglądało to jak próba sytuacyjna po kolejnej próbie czytanej.
Dyrekcja Agnieszki Korytkowskiej Mazur wprowadziła do Białegostoku spory artystyczny ferment. Chce w repertuarze Teatru im. Aleksandra Węgierki odnosić się do specyfiki Podlasia, odwoływać do jego historii, wymiatać spod dywanu tematy zapomniane, nierzadko bolesne. To kierunek, któremu warto będzie się przyglądać i na który z pewnością znajdzie odpowiednie granty.
Jan Bończa-Szabłowski