Gdy w świecie zachodnim coraz bardziej dominuje taniec nowoczesny, osłabieniu musiały ulec reguły baletu klasycznego. Najbardziej perfekcyjne i najwierniejsze tradycji „Jezioro łabędzie" można zatem dziś łatwiej zobaczyć na przykład w Seulu niż w Moskwie.
Korea Południowa, Chiny czy Japonia to kraje, w których balet klasyczny kwitnie. Ambicje dołączenia do nich ma Kazachstan, gdzie z inicjatywy prezydenta Nazarbajewa w 2012 roku utworzony został Astana Ballet. I niemal z miejsca stał się sprawą narodową, bo zyskał siedzibę, jakiej może mu pozazdrościć wiele zespołów na świecie.
Podstawy do stworzenia zespołu oczywiście były, bo Kazachstan przez dziesięciolecia pozostawał w orbicie radzieckiego szkolnictwa baletowego, które uważane było za najlepsze. Astana Ballet to zatem ponad 30 tancerek, głównie absolwentek Szkoły Choreograficznej w Ałmatach, o ładnej sylwetce i z gracją poruszających się na pointach. Co ciekawe, podczas występu w Warszawie na scenie pojawiło się zaledwie pięciu tancerzy. Taka przewaga kobiet musi oczywiście wpływać na repertuar.
Dla każdego zespołu ważne jest jednak nie tylko kto, ale i co tańczy. Na pierwsze występy w Polsce Astana Ballet przywiózł trzyczęściowe widowisko będące wyborem różnych choreografii. Chciał pokazać, że potrafi wyjść poza klasyczny standard, ale jednak nie zawsze to bywa łatwe.
Zapowiadany jako rzecz o Edith Piaf balet „Love Fear Loss" okazał się więc zestawem trzech starannych, ale bardzo konwencjonalnych pas de deux. „Gaja" w choreografii Brazylijczyka Ricardo Amarante, od lat pracującego w Belgii, w zamyśle miała być rozwinięciem romantycznego baletu dla żeńskiego corps de ballet, ale ta rozbudowana opowieść o ziemi rozpadła się na monotonne popisy poszczególnych grup tancerek.