David Cameron i Nick Clegg chcieli ogłosić porozumienie w sprawie koalicji jeszcze przed poniedziałkowym otwarciem giełdy, aby niepewny wynik wyborów na Wyspach i brak nowego rządu nie wywołał nerwowej reakcji rynków. – I tak czeka nas bardzo nerwowy tydzień. Ale sytuacja może być o wiele gorsza, jeśli niepewność, czy dojdzie do porozumienia, będzie się przedłużać – ostrzegała Angela Knight, szefowa Brytyjskiego Stowarzyszenia Bankierów.
Chociaż torysi zdobyli najwięcej mandatów, to do bezwzględnej większości brakuje im 20 miejsc. W efekcie od liberałów zależy, czy po raz pierwszy od 36 lat w Wielkiej Brytanii powstanie rząd koalicyjny. Jak wynika z nieoficjalnych informacji, konserwatyści zaproponowali liberałom szereg ustępstw, ale nie chcą zrezygnować z zamierzonego zdystansowania się od UE. A to dla proeuropejskiej partii Nicka Clegga, który przez dziesięć lat pracował w unijnych instytucjach, jest trudne do zaakceptowania.
„Observer” (niedzielne wydanie lewicowego dziennika „Guardian”) ujawnił treść notatki zawierającej stanowisko konserwatystów na poniedziałkowe spotkanie unijnych szefów dyplomacji. Po wyborczym zwycięstwie William Hague, który miał zostać szefem MSZ w rządzie Camerona, chciał ogłosić, że relacje Wielkiej Brytanii z UE ulegają diametralnej zmianie.
– Nigdy nie przystąpimy do strefy euro. Będziemy się domagać przywrócenia suwerenności w sprawach dotyczących Karty praw podstawowych, polityki społecznej i zatrudnienia oraz polityki dotyczącej wymiaru sprawiedliwości – miał powiedzieć Hague. Nowy szef brytyjskiego MSZ zaraz po wizycie w Brukseli planował się wybrać najpierw do Warszawy, a dopiero potem do Berlina i Paryża. Byłoby to podkreślenie sojuszu konserwatystów z PiS w Parlamencie Europejskim, za który byli ostro krytykowani, m.in. przez Liberalnych Demokratów.
Ale jeszcze trudniejszym punktem negocjacji koalicyjnych była zmiana ordynacji wyborczej z większościowej, która faworyzuje duże partie, na proporcjonalną – dającą szanse mniejszym. Było to najważniejsze hasło wyborcze liberałów, jednak torysi obawiają się, że taka radykalna zmiana może oznaczać, że nigdy już nie będą w stanie samodzielnie rządzić. Zaproponowali więc liberałom zmniejszenie liczby okręgów wyborczych i wyrównanie ich wielkości, na czym partia Nicka Clegga również by skorzystała. Zgodzili się też na powołanie komisji, która przeanalizuje różne warianty zmian. Zdaniem gazety „Independent on Sunday” Cameron wyklucza jednak referendum w sprawie zmiany ordynacji wyborczej i zapowiedział, że propozycja jest ostateczna. Jeśli liberałowie jej nie przyjmą, torysi są gotowi powołać rząd mniejszościowy.