Korea Północna po raz pierwszy nie może już liczyć na pomoc w każdych okolicznościach od swojego ostatniego sojusznika: Chin. Prezydent Xi Jinping w ostrych, jak na chińskie zwyczaje, słowach skarcił koreańskiego dyktatora Kim Dzong Una. Jeśli młody przywódca zlekceważy ostrzeżenie, ryzykuje wyrok śmierci na samego siebie, a być może i zagładę reżimu w Pjongjangu.
– Nikomu nie wolno destabilizować całego regionu, a nawet całego świata dla własnych korzyści. Nasza globalna wioska nie może stać się areną gladiatorów walczących ze sobą – ostrzegł Xi.
Chiny, które w trakcie wojny koreańskiej w latach 1950-53 wysłały trzy miliony „ochotników" w obronie komunistycznej północy i przez kolejne sześć dziesięcioleci pozostały wierne przykazaniu Mao o tym, że oba kraje są tak blisko związane jak „usta i zęby", teraz mogą zasadniczo zrewidować swoje stanowisko.
Kolejne prowokacje Kima zagrażają strategicznym interesom Pekinu: bliskiej współpracy gospodarczej ze Stanami Zjednoczonymi i Koreą Południową, a także forsowanej od lat chińskiej strategii budowy pozycji supermocarstwa dzięki pokojowemu rozwojowi gospodarki, a nie brutalnej sile zbrojnej.
– Od 30 lat Chiny bardzo szybko się rozwinęły, podczas gdy Korea Północna pozostała krajem nędzy. Interesy obu państw znacząco się w tym czasie rozeszły – wskazuje Lee Chung-min z uniwersytetu Yonsei w Seulu.