Portugalski eksperyment

Niektórzy chcą dziś iść śladem Lizbony. A 12 lat temu świat był zdziwiony i oburzony.

Publikacja: 04.05.2013 18:10

Portugalka pokazuje legalne środki o właściwościach narkotycznych

Portugalka pokazuje legalne środki o właściwościach narkotycznych

Foto: AFP

Dla nieuprzedzonych wrażenie jest rzeczywiście niezwykłe. Gdy w listopadzie 2010 roku przyjechałem do portugalskiej stolicy na szczyt NATO, miasto było pełne policji i wojska. A mimo to nawet na głównych ulicach co chwila uprzejmi mężczyźni zaczepiali mnie zachęcająco: heroina? A może spróbuje pan naszej kokainy? Najlepszy gatunek!

Decydując się na transakcje, klient nie ryzykuje w Portugalii właściwie nic. Choć, zgodnie z konwencjami ONZ, posiadanie narkotyków pozostaje nielegalne, policja uważa, że ktoś, kto ma przy sobie używki wystarczające na mniej niż 10 dni konsumpcji, popełnił tylko wykroczenie. Takie samo, jak parkując auto w niedozwolonym miejscu.

Limit wyznaczono na jeden gram heroiny, ecstasy i amfetaminy, dwa gramy kokainy i pięć gramów haszyszu. Ci, których przyłapano z większą ilością narkotyków, są uważani za dilerów, i jak wszędzie indziej w Europie ryzykują wysokim karami więzienia. Jednak wobec pozostałych policja ogranicza się do pouczenia bez wpisania do akt, a jeśli incydent powtórzy się w ciągu nadchodzących tygodni, odprowadza do specjalnych ośrodków na kurs uwolnienia się od uzależnień.

Portugalia uznała, że narkoman to nie przestępca, ale chory, który wymaga leczenia

– W przeciwieństwie do większości krajów świata uznaliśmy, że narkoman to nie przestępca, który łamie prawo i musi być karany, ale człowiek chory, który wymaga leczenia. To całkowicie zmienia naszą logikę działania – mówił tygodnikowi „Der Spiegel" lekarz i pomysłodawca reformy z 2001 roku Joao Goulao.

Wydaje się, że taka łatwość zdobycia narkotyków doprowadzi do prawdziwej eksplozji liczby osób uzależnionych. I to szczególnie w czasach kryzysu, który spowodował, że blisko 40 proc. młodych Portugalczyków nie ma pracy i łatwo może się stoczyć. Dane Europejskiego Centrum Monitorowania Narkomanii i Uzależnień (EMCDDA), którego siedziba paradoksalnie znajduje się w Lizbonie, wcale tego jednak nie potwierdzają.

– Portugalski eksperyment powiódł się. Nie doszło do gwałtownego wzrostu liczby narkomanów – uważa Frank Zobel z EMCDDA.

O ile w przeddzień wejścia w życie nowych przepisów aż 100 tys. osób w tym 10-milionowym kraju było trwale uzależnionych od narkotyków, o tyle dziś jest ich nawet nieco mniej, jakieś 70 tysięcy.

Pouczające jest też porównanie liczby narkomanów w Portugalii i we Francji, kraju, który utrzymuje pod tym względem jedne z najbardziej rygorystycznych przepisów w Unii Europejskiej. Okazuje się, że udział osób dorosłych, które kiedykolwiek zażywały haszysz, jest we Francji wyraźnie wyższy (32 proc.) niż w Portugalii (11,7 proc.). Różnica jest też wyraźna, gdy idzie o tzw. narkotyki twarde, takie jak kokaina (odpowiednio 3,7 i 1,9 proc.), amfetamina (1,7 i 0,9 proc.) czy LSD (1,7 i 0,6 proc.).

Francja ma natomiast proporcjonalnie nieco mniej osób trwale uzależnionych. Szacuje się, że jest ich od 5,4 do 6,4 na tysiąc dorosłych Francuzów wobec 6,2–7,4 w Portugalii.

Inaczej niż w Ameryce

Nawet jeśli przyjąć, że portugalski eksperyment nie doprowadził do zmniejszenia ogólnej konsumpcji narkomanii, ma on dla społeczeństwa sporo innych zalet. Kraj oszczędza grube miliardy na kosztach ścigania, więzienia, a później utrzymywania zepchniętych na margines osób uzależnionych.

Może o wiele skuteczniej kontrolować warunki, w jakich zażywane są substancje odurzające, stąd bardzo wyraźny spadek zakażeń HIV. A także ze zdecydowanie większym powodzeniem prowadzić metadonowe kuracje odwykowe i inne działania lecznicze.

Z tych właśnie powodów na portugalski eksperyment z coraz większą zazdrością patrzy Ameryka. To kraj, który wybrał dokładnie odwrotną, represyjną drogę przeciwdziałania narkomanii. I zdaniem Amerykanów wypowiadających się w sondażu, poniósł klęskę.

Amerykańska strategia jest dużo starsza od portugalskiej. Zainicjował ją już Richard Nixon w 1971 roku.

– Ogłoszona przez niego „war on drugs" jest prowadzona do tej pory przez wszystkich prezydentów, zarówno republikańskich, jak i demokratycznych, tyle że w coraz ostrzejszej formie – tłumaczy „Rz" Lisette Austin z Alcohol and Drug Abuse Institute (ADAI) w Seattle.

Na początku lat 80. Ronald Reagan wprowadził minimalne wyroki więzienia dla 29 kategorii przestępstw narkotykowych. Od tej pory za posiadanie na przykład 5 gramów kokainy sąd federalny musi wymierzyć karę przynajmniej 5 lat więzienia bez zawieszenia.

Walka z narkomanią to główny powód, dla którego Stany Zjednoczone są tym krajem świata, gdzie w przeliczeniu na mieszkańca liczba osób pozostających za kratkami jest zdecydowanie największa. To już przeszło 1 procent dorosłej populacji kraju (2,5 mln osób), trzykrotnie więcej niż w Polsce. 35 lat temu, przed wprowadzeniem restrykcyjnych regulacji Reagana, udział uwięzionych w amerykańskim społeczeństwie był siedmiokrotnie niższy.

Przyczyny rewolucji

– Ci, którzy znajdą się w więzieniu, niemal zawsze tracą możliwości dalszej edukacji i pracy po odsiedzeniu wyroku. Zostają trwale zepchnięci na margines społeczeństwa – uważa Lisette Austin.

Ameryka prowadzi „war on drugs" także poza swoimi granicami. Wydaje rocznie ogromne sumy na wspomaganie walki z narkotykowymi gangami w krajach Ameryki Łacińskiej, takimi jak Kolumbia i Meksyk. Ale z wątpliwym skutkiem. W czasie spotkania w tym tygodniu z Barackiem Obamą nowy meksykański prezydent Enrique Pena Nieto zapowiedział, że jego kraj ograniczy walkę z „narcotraficantes", bo jest ona zdecydowanie za krwawa: w minionych sześciu latach zginęło w niej 60–70 tys. osób. Waszyngton podejrzewa, że powodem są tradycyjne związki z grupami mafijnymi Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej (PRI), która właśnie wróciła do władzy.

Richard Davenport-Hines w książce „The Pursuit of Oblivion" dowodzi jednak, że „war on drugs" nie jest skuteczna z innego powodu niż związki polityków z liderami gangów. Jego zdaniem zaledwie 15 proc. heroiny i 30 proc. kokainy wprowadzanej do USA jest zatrzymywana przez służby ścigania. A ponieważ marża zysku przemytników wynosi aż 300 proc., tylko w minimalnym stopniu narusza to ich interesy.

Koszty „war on drugs" dla amerykańskiego podatnika są zaś ogromne. Szacuje się, że państwo wydaje przynajmniej 100 mld dolarów rocznie na ściganie biznesu narkotykowego i trzymanie w więzieniach osób uzależnionych. To dziesięć razy więcej niż fundusze strukturalne, jakie Polska w tym samym czasie dostaje z Brukseli.

Tyle że efektów takiej inwestycji za bardzo nie widać. Z najnowszego raportu ONZ wynika bowiem, że 14,4 proc. dorosłych Amerykanów przynajmniej raz w życiu zażywało haszysz, 1,2 proc. ecstasy, 2,2 proc. kokainę i 1,8 proc. amfetaminę. Są to wskaźniki wyższe niż w Portugalii.

Nie tylko Ameryka, ale także żaden kraj w Europie nie odważył się jeszcze pójść aż tak daleko jak władze w Lizbonie. Sytuacja tego kraju była bowiem bardzo specyficzna. Po upadku w połowie lat 70. dyktatury tysiące Portugalczyków wróciło z utraconych kolonii w Angoli i Mozambiku. W atmosferze pełnej swobody po latach skrajnego konserwatyzmu rozpowszechnili oni zwyczaj zażywania narkotyków. Plaga rozprzestrzeniła się do tego stopnia, że w samej Lizbonie niektóre dzielnice były całkowicie opanowane przez dilerów i wegetujących w upadlających warunkach narkomanów.

Po wielu nieudanych próbach opanowania sytuacji władze zdecydowały się na rewolucję, jaką proponował Joao Goulao.

Stopniowo coraz więcej krajów Europy przyjmuje jednak pojedyncze elementy z portugalskiego modelu. W Niemczech nie tylko posiadanie niewielkiej ilości narkotyków nie jest już przestępstwem, ale utworzono także specjalne ośrodki, gdzie narkomani mogą wstrzykiwać środki odurzające w bezpiecznych warunkach. Tą drogą poszła także Hiszpania, a teraz chce to uczynić socjalistyczny rząd Francji.

Z danych ONZ wynika, że wyjątkowo dobre wyniki w walce z narkomanią osiąga Szwecja. To kraj, który zdecydował się na dwutorową walkę z nałogiem. Z jednej strony posiadanie narkotyków jest uważane za przestępstwo, ale z drugiej rząd przeznacza bardzo poważne nakłady na prewencję i leczenie osób uzależnionych.

Holandia także postawiła na kompromis, choć innego typu. Tu narkotyki dzieli się na „miękkie", jak haszysz, i „twarde", jak heroina. Te pierwsze można legalnie zażywać w ograniczonych ilościach w specjalnych barach, tzw. coffee shopach. Drugie pozostają całkowicie nielegalne. W ten sposób, twierdzi władza w Amsterdamie, poszukująca wrażeń młodzież nie musi mieć kontaktu z narkotykowymi gangami.

Zwolennicy portugalskiego eksperymentu powołują się na naukowe badania. Wynika z nich, że niektóre zakazane narkotyki,  jak haszysz, są mniej groźne dla zdrowia od legalnych używek, takich jak alkohol czy tytoń. Logicznym wnioskiem byłoby zatem albo zdelegalizować te ostatnie, albo pójść na kompromis w sprawie przynajmniej części narkotyków. Klęska prohibicji w Ameryce sprzed 100 lat raczej wyklucza to pierwsze rozwiązanie.

Dla nieuprzedzonych wrażenie jest rzeczywiście niezwykłe. Gdy w listopadzie 2010 roku przyjechałem do portugalskiej stolicy na szczyt NATO, miasto było pełne policji i wojska. A mimo to nawet na głównych ulicach co chwila uprzejmi mężczyźni zaczepiali mnie zachęcająco: heroina? A może spróbuje pan naszej kokainy? Najlepszy gatunek!

Decydując się na transakcje, klient nie ryzykuje w Portugalii właściwie nic. Choć, zgodnie z konwencjami ONZ, posiadanie narkotyków pozostaje nielegalne, policja uważa, że ktoś, kto ma przy sobie używki wystarczające na mniej niż 10 dni konsumpcji, popełnił tylko wykroczenie. Takie samo, jak parkując auto w niedozwolonym miejscu.

Pozostało 92% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 764
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 763
Świat
Pobór do wojska wraca do Europy. Ochotników jest zbyt mało, by zatrzymać Rosję
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 762
Świat
Ekstradycja Juliana Assange'a do USA. Decyzja się opóźnia