Rz: Brytyjczycy oszaleli na punkcie nowo narodzonej córki księcia Williama i księżnej Kate. Można odnieść wrażenie, że royal baby obchodzi ludzi bardziej niż zbliżające się wybory parlamentarne i lokalne.
Prof. Radosław Zenderowski: Brytyjczycy dobrze rozumieją demokrację, więc wybory na pewno też ich interesują. Ale rozumieją oni także to, że w polityce potrzebny jest jakiś czynnik, który nie zależy od wyborów politycznych obywateli. Potrzebne są instytucje, które zapewniają poczucie ciągłości historycznej, a nawet do pewnego stopnia poczucie bezpieczeństwa.
Tylko że dwór królewski właściwie nie ma żadnych kompetencji.
To nie ma większego znaczenia. Samo istnienie monarchii stabilizuje sytuację społeczną, zwłaszcza w czasach dynamicznych przemian. Dobrym przykładem może być cesarz Franciszek Józef, który panował przez blisko 70 lat. Praktycznie więc trzy pokolenia mieszkańców Austro-Węgier oswajały się z jego wizerunkiem.
To jednak nie był symboliczny władca.
Ale też nie miał jakiejś wielkiej władzy. Natomiast dawał ludziom poczucie ciągłości i bezpieczeństwa. Szczególnie że druga połowa XIX i początek XX w. to był czas olbrzymich przemian w Europie. Część poddanych go kochała, część odnosiła się do niego ambiwalentnie, wielu nawet uważało Austro-Węgry za „więzienie narodów". Niemniej jednak siła przyzwyczajenia do wizerunku monarchy, do jego stylu bycia sprawiała, że był postrzegany pozytywnie.
Jak ta ciągłość władzy wygląda w krajach, gdzie nie ma monarchii?
Dobrym przykładem są Stany Zjednoczone, które nie mają żadnych tradycji związanych z monarchią. Tam zastępują ją tzw. ojcowie założyciele. Odwoływanie się do pierwszych prezydentów odgrywa istotną rolę w kształtowaniu tożsamości politycznej współczesnej Ameryki.