Rz: Czy to, co się dzieje w Gruzji, spełnia przesłanki dla wysłania tam sił pokojowych ONZ?
Adam Kobieracki: W Gruzji toczyły się działania zbrojne, i to na dużą skalę, dlatego ONZ ma prawo, a nawet obowiązek, zainteresować się sytuacją, w jakiej znalazł się ten kraj, rozważając ewentualność wysłania sił pokojowych.
To teoria. Pytanie, czy zwaśnione strony zaakceptowałyby siły pokojowe pod flagą ONZ?
Ja tego nie przesądzam. Dotychczasowe sygnały z Gruzji są takie, że Tbilisi przyjęłoby pomoc międzynarodową bez względu na to, czy byłaby to ONZ, UE, NATO czy OBWE. Zupełnie inaczej wygląda to w Rosji. Dla Moskwy dotychczasowe tzw. siły pokojowe rosyjsko-gruzińsko-osetyjskie byłyby wystarczające. Co prawda teraz się rozpadły, ale można je odbudować. Na tym etapie rolą ONZ powinno być zwłaszcza zbliżanie odmiennych stanowisk. Trzeba pamiętać, że wojska ONZ nie mogą być wysłane w rejon konfliktu bez zgody zwaśnionych stron. Decydująca jest oczywiście zgoda Rady Bezpieczeństwa, a Rosja ma w niej prawo weta.
Świat pamięta kompromitację błękitnych hełmów na Bałkanach. Czy ONZ poradziłaby sobie na Kaukazie?