Co takiego właściwie zrobiła 38-letnia córka koreańskich imigrantów, że kandydaci na prezydenta spierali się podczas swej ostatniej debaty o to, jakie rozwiązania w edukacji poparłaby Rhee? Czemu zyskała taki rozgłos, że jej zdjęcie – w szkolnej klasie, z poważną miną i miotłą w ręku – zdobi okładkę najnowszego numeru tygodnika „Time”?
Odpowiedź jest prosta: Michelle Rhee wzięła się za bary z jednym z największych wyzwań w całym amerykańskim systemie edukacyjnym: chce postawić na nogi państwowe szkolnictwo w stolicy. – Nie wiem, czy podobają mi się jej metody, ale życzę jej szczęścia. Będzie go potrzebowała – mówi woląca zachować anonimowość nauczycielka jednej z podwaszyngtońskich podstawówek.
Choć stołeczny Dystrykt Columbii zamieszkują w większości ubodzy Murzyni, to nie brakuje mu bynajmniej pieniędzy na utrzymanie szkół: zajmuje on trzecie miejsce w USA pod względem nakładów z państwowej kasy w przeliczeniu na głowę ucznia. Na każdego przeznacza się około 13 tysięcy dolarów rocznie. Efekt jest jednak opłakany. Pod względem wyników w nauce Waszyngton jest najgorszym okręgiem szkolnym w całym kraju. Zaledwie 12 procent gimnazjalistów potrafi płynnie czytać. Jeszcze mniej jest w stanie rozwiązać proste zadanie matematyczne.
Zdaniem niektórych szkoły w stolicy osiągają złe wyniki, bo uczące się w nich dzieci pochodzą z trudnych rodzin. W wielu szkołach powszechny jest handel narkotykami i działalność uzbrojonych młodzieżowych gangów. Na taką argumentację Rhee odpowiada prosto i dosadnie: „gówno prawda”.Jej zdaniem przyczyna jest zupełnie inna: źli nauczyciele chronieni prawem przed odpowiedzialnością za wyniki.
Była szefowa organizacji pozarządowej działającej na rzecz reformy szkolnictwa została mianowana na obecne stanowisko w lecie 2007 roku przez czarnego burmistrza Adriana Fenty’ego. Od razu wzięła się ostro do roboty. Do dziś zamknęła już 23 szkoły uznawane za najgorsze i dokonała restrukturyzacji 27. Zwolniła przy tym dyrektorów w niemal jednej trzeciej ze wszystkich szkół w stolicy – w tym tej, do której chodzą jej własne dzieci.