Dziesięć dni po wyborach prezydent Szymon Peres zdecydował się powierzyć misję tworzenia rządu liderowi prawicowego Likudu Beniaminowi Netanjahu. Jego partia zdobyła o jeden głos mniej niż Kadima (ta dostała 28 mandatów), ale ma on większe szanse na stworzenie rządu.
Wcześniej Peres spotkał się osobno z Netanjahu i przywódczynią Kadimy Cipi Liwni, próbując nakłonić oboje do stworzenia szerokiej koalicji. Namawia też do tego Netanjahu. Liwni stwierdziła jednak, że nie chce mieć nic wspólnego z prawicowym rządem. – Nie będę pionkiem w gabinecie, który jest sprzeczny z naszymi ideałami – oświadczyła kategorycznie.
Netanjahu musi więc liczyć na głosy skrajnej prawicy i małych partii religijnych. Dzięki nim będzie miał 65 mandatów w 120-osobowym Knesecie. – Ma duże szanse zostać premierem, ale będzie premierem nieszczęśliwym. On nie chciał takiej koalicji – mówi „Rz” Lily Galili, publicystka dziennika „Haarec”.
Taką koalicją zawiedzeni będą zachodni przywódcy z USA na czele. Zapewne doprowadzi ona bowiem do zawieszenia rozmów pokojowych z Izraelem.