Korespondencja z Berlina
„Trudno o lepsze spełnienie niż bycie potrzebnym" – pod takim hasłem rząd poszukuje ochotników do służby społeczeństwu. Mają zastąpić tych, którzy odbywali służbę cywilną zamiast wojskowej. Chętnych jest jednak mało. Młodzi Niemcy nie chcą służyć społeczeństwu za 330 euro miesięcznie plus wikt i opierunek. Tyle oferuje Dobrowolna Służba Federalna (BFD) otwarta dla wszystkich, którzy chcą pomagać innym z przekonania lub nie mają co ze sobą zrobić. Zaczyna funkcjonować od lipca. – Liczymy na 35 tys. chętnych rocznie – mówi minister ds. rodziny Kristina Schröder.
Rzeczywistość nie jest tak różowa. Caritas oferuje 1900 miejsc ochotnikom, a zgłosiło się zaledwie 50. Diakonie, kościelna organizacja charytatywna, która w roku ubiegłym zatrudniała 19 tys. zivis, jak nazywa się młodych mężczyzn ze służby cywilnej, ma tylko kilkaset zgłoszeń.
Przez ostatnie pół wieku poborowy, który nie chciał iść do wojska, bo był pacyfistą albo nie lubił wojskowego drylu, pisał podanie, że chce odbyć służbę cywilną. Na wszystkich, którzy unikali munduru, czekały z otwartymi rękami szpitale, domy seniorów, przedszkola, organizacje charytatywne i setki innych instytucji. Od lipca system ten legnie w gruzach. Armia przechodzi na zawodowstwo, co oznacza, że nie ma obowiązkowej służby wojskowej, nie może więc być mowy o służbie cywilnej w obecnym wydaniu.
Na tych, którzy unikali munduru, czekały szpitale, domy seniorów czy przedszkola