Dużo bardziej skomplikowana jest sytuacja w rodzinie chadeckiej, która będzie prawdopodobnie – jak wskazują obecne sondaże – zwycięzcą europejskich wyborów. Jest jeden kandydat, który spełnia z nadwyżką wszelkie możliwe kryteria. Jest byłym, i to wieloletnim, szefem rządu. Pochodzi ze strefy euro, a jednocześnie jest zwolennikiem metody wspólnotowej, a nie dzielenia UE. Ma ogromne doświadczenie na arenie unijnej i umiejętność budowania kompromisów. Pochodzi z małego kraju i nie stwarza zagrożenia dominacji. Włada biegle trzema głównymi językami europejskimi – angielskim, francuskim i niemieckim. I bardzo chce tego stanowiska. Jest tylko jeden problem: nie chce go najważniejszy dziś przywódca Europy – Angela Merkel. Mowa o byłym premierze Luksemburga. Jean Claude Juncker pojawił się jako mocny kandydat w kuluarach kongresu Europejskiej Partii Ludowej w grudniu.
Natychmiast przez gazety niemieckie i francuskie przepłynęła fala nieoficjalnych doniesień z Berlina o zdecydowanym wecie kanclerz Niemiec. Angela Merkel miałaby nie chcieć Junckera jako polityka zdecydowanie zbyt niezależnego, który na dodatek naraził jej się w przeszłości, gdy jako szef eurogrupy krytykował niemiecką receptę na walkę z kryzysem.
W tej sytuacji Merkel próbuje przekonać Junckera do zainteresowania się – również wolną od jesieni 2014 – posadą sekretarza generalnego Rady Europy, instytucji stojącej na straży praw człowieka w Europie. Zdaniem niemieckich mediów, m.in. „Der Spiegel" czy „Die Welt", Merkel namawia do kandydowania na stanowiska unijne polityków bardziej „potulnych", jak premier Irlandii Enda Kenny czy Donald Tusk.
Polski premier oficjalnie zapewnia, że o europejskie stanowiska się nie stara, choć szanse – przy takim poparciu – ewidentnie ma. Być może premier obawia się swojej niewystarczającej znajomości angielskiego. W Brukseli nikt nie słyszał go mówiącego publicznie w tym języku, również w czasie spotkań w mniejszym gronie premier korzysta z pośrednictwa tłumacza. – Rozumie po angielsku, ale mówi po polsku – mówią nam świadkowie międzynarodowych spotkań Tuska.
Jeśli premier wytrwałby w swojej niechęci do przeprowadzki do Brukseli, to pojawia się szansa dla innego Polaka. Radosław Sikorski, inaczej niż Tusk, angielskim włada biegle, a o stanowiskach międzynarodowych marzy. Powszechnie doceniany jest w Brukseli jako jeden z najbardziej kompetentnych ministrów spraw zagranicznych. Jest tylko jeden problem: jeśli zostanie zachowany obecny partyjny klucz obsady stanowisk, to na miejsce Ashton trzeba znaleźć socjalistę. Wtedy Sikorski musiałby się przymierzyć do fotela szefa NATO, również wolnego od września 2014 r. Już raz kandydował na to stanowisko, wtedy jednak uchodził za porywczego antyrosyjskiego jastrzębia, któremu wypominano publiczne porównanie gazociągu Nord Stream do paktu Ribbentrop-Mołotow. Od tamtej pory jednak szef polskiej dyplomacji kontrowersyjnych dla opinii międzynarodowej sądów już nie wygłasza.