Środowy atak na paryską redakcję "Charlie Hebdo" zapowiada wielkie starcie ideologiczne w Europie. Czy będzie to prawdziwa wojna między przedstawicielami cywilizacji zachodniej i muzułmańskej, czy też skończy się na polityczno-medialnej bitwie między Europejczykami o nowe podejście do imigrantów z innych cywilizacji - to się okaże.
Chętni do prawdziwej wojny już się ujawnili, obrzucając granatami prowincjonalne francuskie meczety. Miejmy nadzieję, że nie oni nadadzą ton wydarzeniom, które nas czekają. Bo i bez wybuchów będą one burzliwe.
Przez Europę Zachodnią przetoczy się ostra dyskusja o błędach w polityce wobec imigrantów z krajów muzułmańskich. Bo to, że była błędna, chyba nikt nie ma wątpliwości.
Błędy widać po skutkach. Znaczna część muzułmanów nie zamierza przestrzegać zasad obowiązujących w krajach Zachodu, które ich przyjęły, często wsparły materialnie i dały obywatelstwo. Do rangi ponurego symbolu urósł przypadek chyba pierwszej w UE rady mieszkańców składającej się w większości z muzułmanów (wybrano ją w duńskim miasteczku), która zaczęła urzędowanie od obcięcia wydatków na obchody Bożego Narodzenia i znacznego podwyższenia tych na święto islamskie.
Oczywiście, nie wszystkie przyszłe rady z większością muzułmanów muszą się zachować tak samo. Lecz bez wątpienia zasady zachodnie wielu wyznawcom islamu wydają się nieatrakcyjne, zwłaszcza pozbawionej szans awansu młodzieży. Islam daje im prostsze odpowiedzi, ale jest trudny do pogodzenia z ideałami wolności. Zapewne będą im się wydawały coraz mniej atrakcyjne, bo organizacje obnoszące się z islamem odnoszą coraz większe sukcesy. Niestety, największe sukcesy odnoszą bezwzględni fundamentaliści islamscy na Bliskim Wschodzie i ich terrorystyczna działalność może imponować sfrustrowanym muzułmanom europejskim.