Nastroje na zachodzie Ukrainy są takie, że w ogóle nie może się tam pojawić jakikolwiek przedstawiciel polskiej kultury. Bo kojarzy się ona tylko z filmem o ludobójstwie na Wołyniu. Chyba nikt na Ukrainie go nie widział, nawet projekcja dla elit została odwołana, ale opór wobec prawdy o Wołyniu, także w wersji artystycznej, jest wielki.
Moment na przyjmowanie tej prawdy jest dla Ukraińców trudny. Trwa wojna z Rosją, a nacjonaliści odpowiedzialni za ludobójstwo na Wołyniu są postrzegani jako zasłużeni w walce z moskiewską dominacją. Ale starcie z rosyjskim neoimperializmem może trwać latami. A w tym czasie powstaną kolejne pomniki zbrodniarzy, przebicie się z prawdą będzie jeszcze trudniejsze, a może niewykonalne.
Fałszywą politykę historyczną, którą uprawia Kijów, dostrzegają nie tylko Polacy. Z troską pochylają się nad nią przyjaciele Ukraińców, jak Andreas Umland, który w „Foreign Policy" przestrzegł, że gloryfikowanie zbrodniarzy uderza w stosunki z najważniejszymi sojusznikami Ukrainy na Zachodzie.
Oburzenie na zagranicznych twórców, którzy przedstawiają historię nie tak, jak my ją widzimy, znamy i z Polski. Ale w Polsce zawsze znajdzie się silna grupa obrońców takiej twórczości. Na Ukrainie nie widać takiej grupy, intelektualiści raczej atakują „Wołyń". Choć to film wybitny i historycznie prawdziwy, co nie zawsze można powiedzieć o filmach wzbudzających emocje w Polsce.