Odszedł doktor, który ratował życie kierowców F1

Sid Watkins wielu kierowców uratował sam, jeszcze więcej uniknęło śmierci dzięki jego pomysłom i uporowi

Publikacja: 22.09.2012 01:01

Od "czarnego weekendu", choć groźnych wypadków było wiele, żaden kierowca nie zginął na torze

Od "czarnego weekendu", choć groźnych wypadków było wiele, żaden kierowca nie zginął na torze

Foto: AFP

Odszedł 12 września, w wieku 84 lat. Świat Formuły 1 stracił swojego anioła stróża. Przez wiele lat dbał, żeby sport, w którego wpisane jest igranie ze śmiercią, zabierał jak najmniej kierowców.

„To Sid Watkins ocalił mi życie na torze Imola w 1994 roku. Wielki człowiek, zawsze uśmiechnięty. Dzięki za wszystko, co zrobiłeś dla kierowców. Odpoczywaj w pokoju" – napisał Brazylijczyk Rubens Barrichello.

Lista tych, których doktor uratował na torze jest dużo dłuższa: Gerhard Berger, Martin Donnelly, Erik Comas, Mika Hakkinen, czy Kurt Wendlinger.

Nazywali go „Prof." albo po prostu „Sid" – zależy jak blisko ktoś go znał. Dla wszystkich, którzy kręcili się po paddocku, ten angielski neurochirurg był legendą, człowiekiem, który nieodwracalnie zmienił Formułę 1. Na szczęście.

Ze sportu, w którym śmierć była na porządku dziennym i szła krok w krok za kierowcami, Formuła 1 stała się dzięki niemu sportem wysokiego ryzyka, ale jednak dającym wyższe szanse na przeżycie.

Do świata szybkich samochodów zaprosił go pod koniec lat 70. Bernie Ecclestone, gdy był jeszcze szefem zespołu Brabham i przewodniczącym Stowarzyszenia Konstruktorów Formuły 1 (FOCA).

Wtedy o bezpieczeństwo się nie dbało. Kierowcy przychodzili i odchodzili, ginęli i odnosili kontuzje. Śmierć dosięgała nawet członków obsługi toru. Był taki przypadek, gdy steward  przebiegał z gaśnicą do płonącego bolidu, a inny samochód wypadł zza zakrętu. Uderzenie wyglądało koszmarnie.

W 1976 roku Nicki Lauda spłonąłby w samochodzie, gdyby na pomoc nie ruszyli mu inni kierowcy. Dziś ciężko w to uwierzyć, ale Harald Ertl biegał po poboczu w poszukiwaniu gaśnicy, a Arturo Merzario i Guy Edwards wskoczyli w płomienie i niemal gołymi rękami wyciągnęli Laudę.

Zmiany nie przyszły od razu. Watkins był już dorywczo lekarzem w Formule 1, gdy szwedzki kierowca Ronnie Peterson zginął w 1978 roku. Karetkę do wypadku wysłano po 20 minutach. Włoscy policjanci otoczyli samochody kordonem i nie dopuszczali do wraków nawet członków ekip. Peterson zmarł następnego dnia w szpitalu.

Po tym zdarzeniu Watkins zaczął zyskiwać coraz więcej uprawnień. W Argentynie, rok później, miał mieć samochód z kierowcą do przemieszczania się po torze. Ale gdy po starcie doszło do karambolu, okazało się, że samochód jest zamknięty, a kierowca gdzieś się zawieruszył.

Watkins zorganizował sobie ciężarówkę i w ten sposób dostał się na miejsce wypadku. Na szczęście wtedy sytuacja była bardziej humorystyczna niż poważna. Rozbawiony Lauda opowiadał profesorowi, jak ratownicy próbowali ściągnąć Nelsonowi Piquet kask, tylko zapomnieli go rozpiąć pod brodą.

Nie zawsze jednak było tak śmiesznie. Sam Watkins opowiadał, jakim ciosem była dla niego tragiczna śmierć Ayrtona Senny w 1994 roku.

Zmiany wprowadzone przez Watkinsa (m.in. powołanie w 1981 roku Komisji Medycznej) zaowocowały tym, że przez 12 lat nikt nie zginął podczas wyścigu.

Aż nagle nadszedł czarny weekend. Podczas sesji kwalifikacyjnej w sobotę zginął Roland Ratzenberger. Jego bolid miał awarię przedniego skrzydła i uderzył w betonową ścianę z prędkością 314 km/h.

Senna był podobno tym zdarzeniem wstrząśnięty, podobnie jak wypadkiem swojego młodszego kolegi Barrichello, którego nawet przed niedzielnym wyścigiem odwiedził w szpitalu.

Watkins odradzał Brazylijczykowi jazdę. Prosił, żeby skończył karierę i zajął się łowieniem ryb. Senna nie dał się przekonać.

– Sid, są rzeczy, nad którymi człowiek nie ma kontroli. Nie mogę się wycofać, muszę pędzić – to były ostatnie słowa, które wypowiedział do przyjaciela.

W niedzielę jego samochód zamiast skręcić w lewo, przeciął na skos zakręt Tamburello i roztrzaskał się na kawałki. Kierowcę próbował ratować na torze właśnie Watkins.

– Wiedziałem, że Ayrton nie przeżyje. Kiedy wyciągnięto go z bolidu i położono na ziemi, westchnął. Chociaż jestem niewierzący, w tym momencie dusza opuściła jego ciało – opowiadał później.

Od tego czasu, choć groźnych wypadków było wiele, żaden kierowca nie zginął na torze. Watkins ciągle w swoim systemie wprowadzał udoskonalenia: piankowe wyściółki kokpitów, system HANS chroniący szyję i głowę kierowcy w czasie wypadku i wiele innych.

W 2004 roku Watkins przeszedł na emeryturę, ale dalej był częścią świata Formuły 1. Śmierć doktora to wielka strata, ale jego pomysły na szczęście zostaną.

Odszedł 12 września, w wieku 84 lat. Świat Formuły 1 stracił swojego anioła stróża. Przez wiele lat dbał, żeby sport, w którego wpisane jest igranie ze śmiercią, zabierał jak najmniej kierowców.

„To Sid Watkins ocalił mi życie na torze Imola w 1994 roku. Wielki człowiek, zawsze uśmiechnięty. Dzięki za wszystko, co zrobiłeś dla kierowców. Odpoczywaj w pokoju" – napisał Brazylijczyk Rubens Barrichello.

Pozostało 91% artykułu
Sport
Czy Witold Bańka krył doping chińskich gwiazd? Walka o władzę i pieniądze w tle
Sport
Chińscy pływacy na dopingu. W tle walka o stanowisko Witolda Bańki
Sport
Paryż 2024. Dlaczego Adidas i BIZUU ubiorą polskich olimpijczyków
sport i polityka
Wybory samorządowe. Jak kibice piłkarscy wybierają prezydentów miast
Sport
Paryż 2024. Agenci czy bezdomni? Rosjanie toczą olimpijską wojnę domową