Publiczna telewizja wciąż jest kosztownym molochem o stu twarzach, raz udającym, że dba o misję publiczną, by chwilę potem schlebiać najniższym gustom.
Rozrywana przez ambicje polityków wciąż zapewnia o swojej apolityczności, jedną ręką zagarnia abonament, drugą sięga po reklamy i za każdym razem woła „mało!”. Ale większość Polaków nie chce jej prywatyzowania, choć mogłoby to oznaczać uniezależnienie od polityków.Zdaniem prof. Wiesława Godzica, medioznawcy ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, tę nieufność można wytłumaczyć niechęcią do słowa „prywatyzacja”.
– W Polsce od 1989 roku kojarzy się z czymś niedobrym, z jakimś XIX-wiecznym kapitalizmem. Czy to znaczy, że o prywatyzacji TVP trzeba zapomnieć? Według profesora zmiany są konieczne. – Mamy zbyt dużą i zbyt drogą telewizję – mówi „Rz” Godzic. – Kilka kanałów głównych, kilka tematycznych. O ile Jedynka i TVP Info spełniają misję publiczną i trzeba im zapewnić budżet, o tyle na przykład status Dwójki jest już niejasny. Jego zdaniem wyjściem byłaby prywatyzacja na wzór brytyjski: sprzedaż, ograniczenie liczby reklam i nałożenie obowiązków misyjnych.
Tak prywatyzowano Channel 4. Tymczasem gigantyczna i kosztowna TVP cieszy się wciąż w Polsce największymi udziałami w rynku oraz dużym zaufaniem widzów. Kulturoznawca Tomasz Łysakowski tłumaczy to faktem, że większość widzów ogląda ją i tak tylko dla rozrywki. – Jak długo nikt nie przestawia im pór emisji ulubionych seriali, wszystko jest w porządku – tłumaczy.
– Upolitycznienie mediów widać głównie w programach informacyjnych, które Polacy i tak zawsze, także za komunizmu, oglądali z dużą dozą podejrzliwości.