Endzelm podkreśla jednak, że ten margines się zmniejsza: – Wystawcy mają coraz lepszy sprzęt i są coraz bardziej świadomi odpowiedzialności. Dlatego np. coraz rzadziej próbują coś naprawiać po swojemu, bez uzgodnień z nami, choć wciąż się to zdarza.
Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana, szczególnie w przypadku lunaparków objazdowych. Karuzela może być np. certyfikowana na Węgrzech, dopuszczona do użytku w Częstochowie, a ostatnie badanie techniczne przejść we Wrześni. Tak było np. z urządzeniem z Pobierowa, na którym doszło do wypadku.
Na dodatek lunaparki te przemieszczają się wielokrotnie w trakcie sezonu letniego, co oznacza, że są wielokrotnie składane i rozkładane. Powinien to robić zatrudniony konserwator z uprawnieniami UDT. W praktyce najczęściej takie uprawnienia mają właściciele lunaparków, co oznacza, że odbierają technicznie sprzęt sami sobie.
Zbigniew Śliwiński uważa jednak, że to wystarczające rozwiązanie. – Przecież gdyby nie daj Boże coś, to przecież ja pierwszy ponoszę odpowiedzialność. A mnie, proszę mi wierzyć, najbardziej zależy na tym, żeby nic się nie zdarzyło. Dlatego swoje urządzenia przeglądam raz w tygodniu, a kolejkę górską nawet codziennie– podkreśla.
[srodtytul]Nadzór tylko na okrągło[/srodtytul]
To zaskakujące, ale niezależnemu nadzorowi UDT podlega tylko część urządzeń działających w lunaparkach – jedynie te, o których mówi ustawa o dozorze technicznym, czyli o sprzęcie wykorzystującym “ruch wokół osi pionowej lub odchylonej od pionu, o ruchu wokół poziomej osi obrotu, o ruchu wokół dowolnych dwu lub więcej osi obrotu”.
Za sprawność kilkunastometrowych boosterów czy śmigających z ogromną prędkością na wysokości rollercoasterów odpowiadają więc tylko właściciele lunaparków. A to te urządzenia wydają się potencjalnie najbardziej niebezpieczne.
Błażej Niewinowski: – Wiem, że to może dziwić, ale kolejki nie są jakoś specjalnie skomplikowane i zupełnie spokojnie mogą pozostać w gestii konserwatorów.
Szef SWP przyznaje, że w Niemczech o niezależnym nadzorze technicznym decyduje prędkość, jaką rozwija urządzenie, a nie rodzaje przekładni, ale mimo to uważa, że polski system dozoru jest dobry i wnikliwy: – Na pewno łatwiej by nam było odebrać technicznie urządzenia w Niemczech czy we Francji niż u nas, tak są drobiazgowe.
Drobiazgowość nie uchroniła jednak małżeństwa, które chciało się zabawić w Pobierowie. Prawdopodobnie nie uchroni też przed wypadkami w przyszłości, tym bardziej że moda na ekstremalne zabawy coraz bardziej przenosi uwagę właścicieli lunaparków z klasycznych karuzel na urządzenia niepodlegające owej drobiazgowej kontroli.
W dodatku UDT zwykle poprzestaje na okresowych odbiorach sprzętu. Czy sprawdza sprzęt poza urzędowymi terminami? – Różnie to bywa – przyznaje Endzelm. – Najczęściej na prośbę właściciela lunaparku albo władz samorządowych, które wydają pozwolenie na lokalizację wesołego miasteczka, a mają wątpliwości co do stanu urządzeń.
Ekspert z UDT dodaje, że takie prośby zdarzają się rzadko.
Doświadczony właściciel lunaparku, który się zgodził na nieoficjalny komentarz, przestrzega: – Są w branży tacy, którzy mają sprzęt połatany na sznurówkę i ślinę. Może byłoby więc lepiej, nie tylko dla klientów, ale także dla nas, gdyby państwowy nadzór był mniej biurokratyczny, a bardziej akcyjny, doraźny. Nie pogniewałbym się też, gdyby rozszerzono nadzór na kolejki górskie. Proszę sobie tylko wyobrazić, co się może stać przy awarii rozpędzonego rollercoastera...
Eksperci UDT oceniają, że odebrane przez nich urządzenia generalnie są w dobrym stanie. Z analizy lubelskiego oddziału wynika, że lunaparki w mieście są bezpieczne (od lat przyjeżdżają te same wesołe miasteczka: z Czech, ze Słowacji i z Polski).
– Dzięki Bogu już od lat nie mieliśmy na naszym terenie żadnych niemiłych incydentów – mówi inspektor Ryszard Król i podkreśla, że długoletnia współpraca z tymi samymi karuzelnikami przebiega idealnie: sprzęt zawsze jest dobrze przygotowany do eksploatacji, a przeglądy wykonywane są w terminie.
A ludzie coraz częściej ostrożnie przyglądają się lunaparkowym urządzeniom, zwracają uwagę, czy obsługa jest trzeźwa, a czasem obserwują, czy dane urządzenie cieszy się zaufaniem innych. Młode małżeństwo z kilkuletnim dzieckiem po kwadransie spędzonym samotnie na karuzeli zrezygnowało z zabawy w lubelskim lunaparku.
– Uznaliśmy, że skoro wszyscy omijają ją z daleka, też nie będziemy ryzykować – mówi Paweł Wolański, który z rodziną odwiedził znajomych w Lublinie.
– Klienci są teraz bardzo wyczuleni na bezpieczeństwo – przyznaje Zbigniew Śliwiński, karuzelnik z Mielna. – Pytają o regulaminy, oglądają sprzęt, pytają. Zdarza się, że żądają zbadania pracownika alkomatem. Ale to zrozumiałe.
– Rosną wymagania – potwierdza Błażej Niewinowski z SWP. – Ludzie jeżdżą po świecie, swoje widzą i chcą u siebie mieć ten sam poziom usług.
[i]masz pytanie, wyślij e-mail do autora [mail=p.kobalczyk@rp.pl]p.kobalczyk@rp.pl[/mail][/i]