Kto się przejedzie na karuzelach

Miasteczka coraz mniej wesołe, coraz bardziej ekstremalne. Wiele sprzętu używanego w lunaparkach nie musi przechodzić obowiązkowej kontroli technicznej

Publikacja: 01.09.2009 03:58

Kto się przejedzie na karuzelach

Foto: Fotorzepa, MW Michał Walczak

Booster ma 24 metry wysokości, a stalowe ramię z podwieszoną gondolą na osiem osób może mknąć z prędkością 80 km/h.

– Ale nastawiamy go na maks 30 – 40 – śmieje się Zbigniew Śliwiński, właściciel wesołego miasteczka w Mielnie. – Także trochę z ostrożności. To i tak ludziom wystarczy, bo czasem trzeba zabawę przerwać i odpinać kogoś bardziej wrażliwego.

[wyimek]Za sprawność boosterów czy śmigających z ogromną prędkością rollercoasterów odpowiadają tylko właściciele lunaparków[/wyimek]

Booster stoi tuż przy wiacie z elektrycznymi samochodzikami. Wydaje się, że ramię urządzenia podczas obrotu może uderzyć o zadaszenie. – Nie uderzy – uspokaja Śliwiński. – Ale ma wyglądać, jakby mogło. A o to przecież chodzi. Dziś największym wzięciem cieszą się urządzenia zapewniające wrażenia ekstremalne.

Szef wesołego miasteczka w podkoszalińskim Mielnie zapewnia przy tym, że nie ma się czego bać, bo jego sprzęt jest absolutnie bezpieczny.

Po wypadku, do jakiego doszło 19 sierpnia w podszczecińskim Pobierowie, takie zapewnienia padają teraz we wszystkich lunaparkach w kraju. 51-letni mężczyzna i 46-letnia kobieta, którzy wsiedli na tamtejszą karuzelę, liczyli na rozrywkę, a skończyło się nieszczęściem, gdy przy dużej prędkości zerwała się gondola. Oboje z poważnymi obrażeniami trafili do szpitala, miasteczko zamknięto, trwa śledztwo, a laboratorium Urzędu Dozoru Technicznego bada, dlaczego doszło do awarii.

– W urządzeniu potocznie zwanym BreakDance urwała się jedna z czterech gondol hydraulicznie podwieszonych do osi obrotu – mówi Krzysztof Endzelm, ekspert Urzędu Dozoru Technicznego w Warszawie. – Wyniki badań laboratoryjnych będą znane najwcześniej za miesiąc.

Już jednak wiadomo, że wszyscy byli trzeźwi, karuzela – sprzęt stosunkowo młody, bo ośmioletni – miała świeży odbiór techniczny (z 2 czerwca tego roku).

[srodtytul]Kicz kontra statystyka[/srodtytul]

Przaśne otoczenie nawet nowoczesnych urządzeń w lunaparku – powszechne tandetne plastikowe palmy, disco-polo z głośników, zwisające kable, nierówna, pełna kałuż przy deszczu nawierzchnia – wzmacniają tylko utrwalony w przeszłości obraz taboru jak z piosenki o wozach kolorowych i koguciku na druciku.

Między polskimi a zachodnimi wesołymi miasteczkami jest przepaść wizualna i techniczna. – U nas, niestety, to wciąż trochę prowizorka – przyznaje Endzelm. – Nie widziałem stałego lunaparku na poziomie choćby francuskiego Asteriksa. Ale to się powoli zmienia.

Błażej Niewinowski, szef branżowego Stowarzyszenia Wystawców Polskich (SWP), tłumaczy, że nowa karuzela kosztuje od kilkuset do nawet miliona euro. – Oczywiste więc, że kupujemy sprzęt używany – mówi. – Ale to nie znaczy, że jak używany, to gorszy.

Trzy lata temu w Hiszpanii kupili nową karuzelę i ona im się przewróciła. We Francji w ubiegłym roku urwała się kapsuła na wysięgniku nowego urządzenia. Efekt? Dwie osoby zabite.

– Kiedyś po jednym z wypadków w Polsce dziennikarka chciała, żebym jej koniecznie powiedział, że Polacy kupują na Zachodzie złom, potem go malują i użytkują w lunaparkach – dodaje Zbigniew Śliwiński. – Pewnie i tacy są. Znam takich, co na puszce farby nawet oszczędzą, ale porządni karuzelnicy chcą mieć nie tylko atrakcyjny, ale i bezpieczny sprzęt.

I rzeczywiście, gdyby trzymać się tylko statystyk, należałoby uznać polskie lunaparki za względnie bezpieczne. Według szefa SWP czynnych stałych i objazdowych lunaparków jest w kraju ponad 50 (stowarzyszenie skupia ponad 100 zarejestrowanych firm, ale często na jeden lunapark przypada ich kilka).

Z danych Urzędu Dozoru Technicznego wynika, że od 2005 r. wydarzyło się u nas sześć wypadków: w 2005 roku nie było żadnego, w 2006 – jeden, w 2007 – trzy, w 2008 – jeden i w roku bieżącym – znowu jeden (w Pobierowie).

Choć liczby nie przerażają, to za każdą z nich kryją się ludzkie tragedie. W 1997 r. w Cricolandzie w Gdańsku drzwi oderwane od karuzeli poraniły trójkę dzieci. Jedno z nich z pęknięciem czaszki walczyło o życie. W 1999 r. w Rowach kolejka wypadła z szyn, poszkodowani byli trzy dziewczynki i opiekun.

Rok później w Łodzi kobieta uszkodziła sobie kręgosłup podczas jazdy kolejką. W 2004 r. w Katowicach grupka dzieci wypadła z nagle rozpędzonej karuzeli. W Olsztynie w 2005 r. w wagoniku rollercoastera urwało się koło, wagonik uderzył w konstrukcję, pasażerki wypadły z wagonika, cudem uniknąwszy śmierci. Ocalało też dwoje dzieci, które w 2006 r. spadły na ziemię w lunaparku w Warszawie, gdy w konstrukcji jednego z urządzeń pękły linki zabezpieczające.

W 2007 r. w Płocku jazda na karuzeli skończyła się horrorem – na skutek zmęczenia materiału (urządzenie z 1974 r.) puściła ślimacznica napędu. Efekt? Sześcioro rannych, w tym czwórka dzieci.

[srodtytul]To nie my, to obcy[/srodtytul]

Polscy karuzelnicy uważają, że niesłusznie wini się tylko ich, choć na naszym rynku działają też Czesi, Szwedzi, Niemcy czy Włosi.

– Problem jest właśnie z lunaparkami, które przyjeżdżają z zagranicy. Głównie z Czechami – mówi Niewinowski. – Tam jeszcze za komuny to była jedyna branża, która była prywatna. Taksówki nie można było mieć prywatnie, a karuzelę tak. Więc wyspecjalizowali się w takiej manufakturowej budowie własnych urządzeń. My mamy sprzęt firmowy, a oni często własnego wyrobu.

Mąż Janiny Lorenz, właścicielki wrocławskiego lunaparku, w sezonie musi ostro konkurować nad morzem o klientów z czeskimi miasteczkami.

– Oni z nami wygrywają przetargi, to niepojęte – dziwi się pani Janina. – My mamy atesty, zabezpieczenia, a ciekawa jestem, czy ktoś ich klamoty – bo ich urządzenia to stare wyeksploatowane graty – w ogóle kontroluje.

Polacy krzywią się nie tylko na Czechów. – Dwa lata temu zjechała niemiecko-holenderska ekipa do Krakowa, bez polskich odbiorów technicznych – wspomina Niewinowski. – Karuzela się zepsuła, ludzie wisieli do góry nogami pół godziny. Była afera, ale nikt się nie zastanawiał, że to było u Niemca. Teraz w Pobierowie był wypadek u Czecha. A w Internecie informację o wypadku opatrzono zdjęciem naszej karuzeli.

Szef SWP przypomina, że trzy lata temu w Warszawie był podobny przypadek z procą. – Zepsuła się wyciągarka i kapsuła im poleciała w sposób niekontrolowany. Wszystkie telewizje to pokazały, ale w żadnej chyba nie było informacji, że to szwedzki lunapark.

Dziś jednak coraz trudniej rozdzielić miasteczka polskie od zagranicznych. Nasze dopraszają cudzoziemców na swój plac, by np. uzupełnić ofertę, zagraniczne coraz częściej rejestrują polskie firmy, by ułatwić sobie kwestie formalne. To wszystko komplikuje i tak już skomplikowany nadzór.

[srodtytul]Szara strefa[/srodtytul]

Według polskich przepisów każdy wystawca, także zagraniczny, musi mieć urządzenia dopuszczone do użytku przez Urząd Dozoru Technicznego. Robią to na miejscu inspektorzy z 29 terenowych oddziałów UDT. Podczas rejestracji, podobnie jak przy corocznym odbiorze, inspektor sprawdza urządzenie w stanie zmontowanym, gotowym do eksploatacji. Czynności inspektora dokładnie opisuje rozporządzenie ministra gospodarki.

– Sprawdza się urządzenie, m.in. z obciążeniem i bez, ruchy robocze, układy sterownicze, sygnalizacyjne, stan konstrukcji nośnej – wymienia Krzysztof Endzelm, ekspert UDT. – Urządzenie otrzymuje numer ewidencyjny i wydawana jest decyzja na eksploatację w Polsce. Ważna jest rok i trzeba ją odnawiać.

Nie wszyscy jednak swoje urządzenia poddają kontroli. Zarejestrowanych w UDT jest niewiele ponad 500 urządzeń. Endzelm ocenia, że eksploatowanych jest więcej.

– Strzelając, jakieś 10 procent w szarej strefie – mówi ekspert. – Dlaczego nie rejestrują? Może chcą oszczędzić, może dlatego, że wiedzą, iż dane urządzenie nie przeszłoby badań? Może z niewiedzy – do Polski przyjeżdża sporo wystawców z zagranicy, a mało który samorząd żąda okazania uprawnień, gdy wydaje zgodę na lokalizację.

Endzelm podkreśla jednak, że ten margines się zmniejsza: – Wystawcy mają coraz lepszy sprzęt i są coraz bardziej świadomi odpowiedzialności. Dlatego np. coraz rzadziej próbują coś naprawiać po swojemu, bez uzgodnień z nami, choć wciąż się to zdarza.

Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana, szczególnie w przypadku lunaparków objazdowych. Karuzela może być np. certyfikowana na Węgrzech, dopuszczona do użytku w Częstochowie, a ostatnie badanie techniczne przejść we Wrześni. Tak było np. z urządzeniem z Pobierowa, na którym doszło do wypadku.

Na dodatek lunaparki te przemieszczają się wielokrotnie w trakcie sezonu letniego, co oznacza, że są wielokrotnie składane i rozkładane. Powinien to robić zatrudniony konserwator z uprawnieniami UDT. W praktyce najczęściej takie uprawnienia mają właściciele lunaparków, co oznacza, że odbierają technicznie sprzęt sami sobie.

Zbigniew Śliwiński uważa jednak, że to wystarczające rozwiązanie. – Przecież gdyby nie daj Boże coś, to przecież ja pierwszy ponoszę odpowiedzialność. A mnie, proszę mi wierzyć, najbardziej zależy na tym, żeby nic się nie zdarzyło. Dlatego swoje urządzenia przeglądam raz w tygodniu, a kolejkę górską nawet codziennie– podkreśla.

[srodtytul]Nadzór tylko na okrągło[/srodtytul]

To zaskakujące, ale niezależnemu nadzorowi UDT podlega tylko część urządzeń działających w lunaparkach – jedynie te, o których mówi ustawa o dozorze technicznym, czyli o sprzęcie wykorzystującym “ruch wokół osi pionowej lub odchylonej od pionu, o ruchu wokół poziomej osi obrotu, o ruchu wokół dowolnych dwu lub więcej osi obrotu”.

Za sprawność kilkunastometrowych boosterów czy śmigających z ogromną prędkością na wysokości rollercoasterów odpowiadają więc tylko właściciele lunaparków. A to te urządzenia wydają się potencjalnie najbardziej niebezpieczne.

Błażej Niewinowski: – Wiem, że to może dziwić, ale kolejki nie są jakoś specjalnie skomplikowane i zupełnie spokojnie mogą pozostać w gestii konserwatorów.

Szef SWP przyznaje, że w Niemczech o niezależnym nadzorze technicznym decyduje prędkość, jaką rozwija urządzenie, a nie rodzaje przekładni, ale mimo to uważa, że polski system dozoru jest dobry i wnikliwy: – Na pewno łatwiej by nam było odebrać technicznie urządzenia w Niemczech czy we Francji niż u nas, tak są drobiazgowe.

Drobiazgowość nie uchroniła jednak małżeństwa, które chciało się zabawić w Pobierowie. Prawdopodobnie nie uchroni też przed wypadkami w przyszłości, tym bardziej że moda na ekstremalne zabawy coraz bardziej przenosi uwagę właścicieli lunaparków z klasycznych karuzel na urządzenia niepodlegające owej drobiazgowej kontroli.

W dodatku UDT zwykle poprzestaje na okresowych odbiorach sprzętu. Czy sprawdza sprzęt poza urzędowymi terminami? – Różnie to bywa – przyznaje Endzelm. – Najczęściej na prośbę właściciela lunaparku albo władz samorządowych, które wydają pozwolenie na lokalizację wesołego miasteczka, a mają wątpliwości co do stanu urządzeń.

Ekspert z UDT dodaje, że takie prośby zdarzają się rzadko.

Doświadczony właściciel lunaparku, który się zgodził na nieoficjalny komentarz, przestrzega: – Są w branży tacy, którzy mają sprzęt połatany na sznurówkę i ślinę. Może byłoby więc lepiej, nie tylko dla klientów, ale także dla nas, gdyby państwowy nadzór był mniej biurokratyczny, a bardziej akcyjny, doraźny. Nie pogniewałbym się też, gdyby rozszerzono nadzór na kolejki górskie. Proszę sobie tylko wyobrazić, co się może stać przy awarii rozpędzonego rollercoastera...

Eksperci UDT oceniają, że odebrane przez nich urządzenia generalnie są w dobrym stanie. Z analizy lubelskiego oddziału wynika, że lunaparki w mieście są bezpieczne (od lat przyjeżdżają te same wesołe miasteczka: z Czech, ze Słowacji i z Polski).

– Dzięki Bogu już od lat nie mieliśmy na naszym terenie żadnych niemiłych incydentów – mówi inspektor Ryszard Król i podkreśla, że długoletnia współpraca z tymi samymi karuzelnikami przebiega idealnie: sprzęt zawsze jest dobrze przygotowany do eksploatacji, a przeglądy wykonywane są w terminie.

A ludzie coraz częściej ostrożnie przyglądają się lunaparkowym urządzeniom, zwracają uwagę, czy obsługa jest trzeźwa, a czasem obserwują, czy dane urządzenie cieszy się zaufaniem innych. Młode małżeństwo z kilkuletnim dzieckiem po kwadransie spędzonym samotnie na karuzeli zrezygnowało z zabawy w lubelskim lunaparku.

– Uznaliśmy, że skoro wszyscy omijają ją z daleka, też nie będziemy ryzykować – mówi Paweł Wolański, który z rodziną odwiedził znajomych w Lublinie.

– Klienci są teraz bardzo wyczuleni na bezpieczeństwo – przyznaje Zbigniew Śliwiński, karuzelnik z Mielna. – Pytają o regulaminy, oglądają sprzęt, pytają. Zdarza się, że żądają zbadania pracownika alkomatem. Ale to zrozumiałe.

– Rosną wymagania – potwierdza Błażej Niewinowski z SWP. – Ludzie jeżdżą po świecie, swoje widzą i chcą u siebie mieć ten sam poziom usług.

[i]masz pytanie, wyślij e-mail do autora [mail=p.kobalczyk@rp.pl]p.kobalczyk@rp.pl[/mail][/i]

Społeczeństwo
Kielce: Poważna awaria magistrali wodociągowej. Gdzie brakuje wody?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Społeczeństwo
Sondaż: Rok rządów Donalda Tuska. Polakom żyje się lepiej, czy gorzej?
Społeczeństwo
Syryjczyk w Polsce bez ochrony i w zawieszeniu? Urząd ds. Cudzoziemców bez wytycznych
Społeczeństwo
Ostatnie Pokolenie szykuje „wielką blokadę”. Czy ich przybudówka straci miejski lokal?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Społeczeństwo
Pogoda szykuje dużą niespodziankę. Najnowsza prognoza IMGW na 10 dni