„Minister T. Tomczykiewicz – w sprawie reformy emerytur górniczych: dziś nie ma konieczności bardzo szybkiej zmiany. Taaaaak? Mam inne zdanie". To sobotni wpis z Twittera Adama Szejnfelda, posła, byłego wiceministra gospodarki.
Skomentował w ten sposób piątkową wypowiedź wiceministra gospodarki Tomasza Tomczykiewicza w radiowej Trójce. Wskazywał, że reformę trzeba bardzo dobrze przygotować, by nie pominąć żadnej grupy górników. Tę deklarację trzeba traktować jako grę na zwłokę. Przypomnijmy, że Tomczykiewicz jest posłem wybranym w Katowicach.
Ta wymiana zdań potwierdza też nasze ustalenia, że w rządzie nie ma determinacji do zmian w górniczych emeryturach. Mimo że są one bardzo drogie, a ich przywileje są co najmniej kontrowersyjne, biorąc pod uwagę to, co spotyka pozostałych pracujących (np. wydłużany wiek emerytalny).
Przygotowany w grudniu przez rząd projekt zmian w systemie górników wskazuje, że mogą oni korzystać aż z trzech rodzajów wcześniejszych emerytur: dla 55-latków, 50-latków oraz bez względu na wiek po przepracowaniu 25 lat pod ziemią. Dwie trzecie pracowników kopalni odchodzi z pracy przed 50. rokiem życia, 98 proc. z nich ma mniej niż 54 lata. Ich staż pracy wynosi średnio 29 lat, a dla pozostałych ubezpieczonych jest o ponad 6 lat dłuższy.
Świadczenia górników są wyliczane na bardzo korzystnych warunkach. Każdy rok pracy górnika, przy ustalaniu emerytury, liczy się tak, jakby pracował dłużej. Nawet tak hojnie, że za rok pracy wylicza się, jakby pracował 1,8 roku. Ich świadczenia są zatem wyjątkowo wysokie. Wynoszą ponad 3,5 tys. zł miesięcznie. W ZUS – 1,9 tys. Górnicy chętnie też dorabiają, i to w kopalniach, co przeczy obiegowej opinii o ich bardzo słabym zdrowiu zniszczonym wcześniejszą pracą. Rząd wylicza, że dotyczy to blisko 5 tys. emerytów.