Dyskusję dotyczącą sytuacji na Węgrzech otwiera głos Aleksandra Smolara. Szef Fundacji Batorego wprawdzie zastrzega, że nie można stawiać znaku równości między reżimami totalitarnymi lat 30. ubiegłego wieku a sposobem sprawowania władzy przez Fidesz (i w ogóle działalnością różnych ugrupowań populistycznych w Europie Środkowo-Wschodniej), ale stwierdza, że należy się zastanowić nad tym, dlaczego ludziom przychodzą do głowy takie porównania.
Smolarowi można odpowiedzieć, że przyczyniają się do tego opiniotwórcze osoby, które demokrację utożsamiają z politycznym monopolem lewicowo-liberalnej elity. Jeśli ów monopol zostaje naruszony – jak to stało się na Węgrzech – ludzie ci biją na alarm i roztaczają mroczne wizje. Tyle że pewne zabiegi propagandowe przestają już działać, czego świadectwem może być tekst Adama Krzemińskiego.
Głównym zarzutem wysuwanym przez publicystę „Polityki" Orbánowi nie jest już konserwatyzm kulturowy, który przeraża europejski jasnogród, lecz po prostu cynizm („gadanina o wartościach jest tylko firanką przesłaniającą ordynarne interesy"). Tyle że – co zdaje się przyznawać sam Krzemiński – ten akurat grzech nie ma barw partyjnych. To spostrzeżenie nie przeszkadza jednak autorowi używać demagogicznych argumentów i wytaczać ciężkiej artylerii, co ilustrują jego słowa: „W Europie pojawia się nowa forma agresywnego populizmu, w której narodowo-konserwatywne partie sięgają do chrześcijańskiej frazeologii i socjalnej ksenofobii, by odwołując się do emocji tłumu, ograniczyć demokrację przedstawicielską". Uff...
W najnowszym „Przeglądzie Politycznym" warto jeszcze zwrócić uwagę na pasjonujący esej Johna Graya o Slavoju Žižku. Brytyjski myśliciel sugeruje, że słynny słoweński filozof oddaje się jakiegoś rodzaju autoparodii. Tak należy bowiem – zdaniem autora – traktować pozornie erudycyjne rozważania Žižka nad „wirtualizacją kapitalizmu" czy kpiarską frywolność, z jaką chwali on terror. Gray znakomicie pokazuje, że dziś lewicowa krytyka społeczna może służyć jako wehikuł do zdobycia statusu celebryty.