Zimne ognie, petardy i kryzys

Za Gierka przemycane z NRD, w stanie wojennym tropione przez SB, w wolnej Polsce stały się stałym elementem „nowej świeckiej tradycji”

Aktualizacja: 31.12.2008 10:05 Publikacja: 31.12.2008 02:11

Zimne ognie, petardy i kryzys

Foto: Fotorzepa, MW Michał Walczak

Już same nazwy zapowiadają niecodzienne atrakcje: Bazuka, Lampa Aladyna, Diabolo czy Mefisto. Dostępne są też m.in. Wulkan, Gwiezdny Deszcz, Srebrny Strzał, a nawet Eros.

W sylwestrową noc w Polsce odpala się ok. 5 tysięcy ton fajerwerków. – Największym powodzeniem cieszą się wyrzutnie, które przez kilkadziesiąt sekund wysyłają w przestrzeń różnokolorowe ognie – mówi Paulina Ofiara z hurtowni w Kolbuszowej. – Klienci chcą, by latały wysoko, a my oferujemy takie osiągające pułap nawet 80 metrów.

[srodtytul]Zimne ognie PRL[/srodtytul]

Za Gierka szczytem szyku były zimne ognie. Zapalano je czasem na prywatkach czy urodzinach, ale najczęściej płonęły w sylwestrowy wieczór. Cienki drucik zaginano zwykle na końcu, by zawiesić na żyrandolu niepozorną szarą laseczkę, która po podpaleniu sypała białymi iskrami. Zimne ognie szybko stały się tradycyjnym elementem zabaw kończących rok, niemal tak popularnym jak „radziecki szampan”, czyli podłe białe wino musujące zastępujące w krajach komunistycznych szlachetny francuski trunek.

Polacy, którzy w latach 70. masowo przeprowadzali się z kamienic bez wygód do bloków i wieżowców, często wyrzucali zapalone zimne ognie z okien na wyższych piętrach. W zależności od składu chemicznego paliły się 30 do 40 sekund i dogasały na ziemi.

Te fajerwerki dla ubogich produkowane były przez spółdzielnię pracy z Sanoka, a później także przez trzech prywaciarzy (tak wtedy nazywano prywatnych przedsiębiorców), którzy wcześniej musieli zdobyć stosowne uprawnienia w Cechu Rzemiosł Różnych.

Do dziś na rynku utrzymał się Wiesław Ziółkowski z Warszawy, chemik z zamiłowania i zawodu. – Zapotrzebowanie na towar było ogromne, a my borykaliśmy się z problemami zdobycia surowców: drutu, azotanu baru i papieru na opakowania – opowiada. – Prawdziwą udrękę przeżywaliśmy w czasach stanu wojennego, gdy papier wydzielano skąpo, obawiając się, że posłuży do drukowania ulotek.

Ziółkowski prowadzi wytwórnię artykułów chemicznych od 28 lat, a jego zimne ognie mają już nie tylko standardowe, peerelowskie 16 centymetrów długości, ale nawet 70 centymetrów i palą się nie kilkadziesiąt sekund, ale 5 minut.

[srodtytul]Kto petardę odpala, ten ustrój obala[/srodtytul]

W latach 70. prawdziwe fajerwerki trzeba było przywieźć z NRD. Namiastki dzisiejszych rakiet i wyrzutni robiły wtedy duże wrażenie. Trafiały na polski rynek w ilościach śladowych, bo we wschodnich Niemczech sprzedawano je tylko tuż przed Nowym Rokiem. – Handlowano nimi, ale były raczej dodatkiem dla ówczesnych przemytników słodyczy – opowiada były milicjant z sekcji przestępstw gospodarczych.

Gdy nastał stan wojenny, przekraczanie granicy z petardami czy rakietami świetlnymi w walizce było ryzykowne, bo takie sprawy przejęła SB i można było zostać oskarżonym o próbę obalenia ustroju socjalistycznego.

Podobne kłopoty dotknęły producentów. – Do wytwórni zaglądali esbecy, którzy albo kontrolowali, czy nie wyrabiam ładunków wybuchowych, albo próbowali przeprowadzić prowokację, proponując, że kupią petardy – wspomina Ziółkowski. Obrót środkami pirotechnicznymi w kraju był ściśle kontrolowany i zmonopolizowany przez szczególny rodzaj przedsiębiorców, o czym na przełomie lat 80. i 90. przekonywali się pierwsi importerzy fajerwerków.

– Pracownik Ministerstwa Spraw Wewnętrznych nie mógł zrozumieć, jak po pozwolenie mógł przyjść zwykły młody człowiek z ulicy, bo taką działalnością zajmowali się przeważnie byli pracownicy służb PRL lub milicjanci – opowiada Jerzy Jurek, który z żoną założył firmę Tropic. – MSW tak zwlekało z wydaniem pozwolenia, że pierwsze dostarczone do Polski kontenery można było rozpakować w styczniu i towar musiał przeleżeć w magazynach do kolejnego sylwestra.

Początkowo importerzy sprowadzali chińskie sztuczne ognie z Niemiec lub Holandii. – Nie mieliśmy pojęcia, że większość fajerwerków była przywożona z Dalekiego Wschodu, bo wszystkie napisy na etykietach były po niemiecku lub niderlandzku, a nasi partnerzy handlowi z Zachodu starali się utrzymać nas w przekonaniu, że są to wyroby europejskie – dodaje Dorota Jurek.

Niektóre rzeczywiście były, ale na początku lat 90. przegrały z tańszymi sztucznymi ogniami z Chin, gdzie powstaje 90 procent światowej produkcji i dokąd niebawem dotarli także polscy przedsiębiorcy. Polska z czasem stała się pośrednikiem w dostarczaniu fajerwerków do Rosji, Rumunii czy Ukrainy.

[srodtytul]Milenium i kryzys[/srodtytul]

Początkowo sztuczne ognie sprzedawane były na straganach, ale gdy handel nimi stał się masowy, w interes weszły sieci handlowe. Prawdziwy fajerwerkowy szał wybuchł, gdy przyszło świętować nastanie roku 2000, a 12 miesięcy później wkroczenie w nowe tysiąclecie.

– Ceny fajerwerków malały w każdym roku, bo złoty się umacniał, rosły zamówienia – mówi Dariusz Machniak z firmy Jorge z Czerwieńska. Ale zaznacza, że jego zdaniem ten rok zakończy złoty okres w branży. – Wzrosły ceny surowców, koszty pracy w Chinach, zmieniły się przepisy celne i wzrósł kurs juana do dolara, a złoty słabnie.

W tym roku kupujemy jeszcze zapasy z czasów prosperity, za rok będzie gorzej. I drożej.

Jednak nie wszystkich pociągają sylwestrowe pokazy sztucznych ogni.

– Huk, błysk i kolorowe światełka mają zagłuszyć sumienie współczesnego świata – uważa Aldona Plucińska z Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi. – Są ulotne jak zabawa kończąca się o świcie i mają niewiele wspólnego z tradycją godów liczonych od narodzin Chrystusa do Trzech Króli, w trakcie których wypada Nowy Rok.

[mail=masz pytanie, wyślij e-mail do autora [mail=m.goss@rp.pl]m.goss@rp.pl[/mail]][/mail]

Już same nazwy zapowiadają niecodzienne atrakcje: Bazuka, Lampa Aladyna, Diabolo czy Mefisto. Dostępne są też m.in. Wulkan, Gwiezdny Deszcz, Srebrny Strzał, a nawet Eros.

W sylwestrową noc w Polsce odpala się ok. 5 tysięcy ton fajerwerków. – Największym powodzeniem cieszą się wyrzutnie, które przez kilkadziesiąt sekund wysyłają w przestrzeń różnokolorowe ognie – mówi Paulina Ofiara z hurtowni w Kolbuszowej. – Klienci chcą, by latały wysoko, a my oferujemy takie osiągające pułap nawet 80 metrów.

Pozostało 91% artykułu
Rozmowa
Mateusz "Exen" Wodziński: Chcę wsparciem podziękować Ukraińcom
Społeczeństwo
Decydują się losy naszego regionu, musimy działać!
Społeczeństwo
Mateusz "Exen" Wodziński z Nagrodą „Rzeczpospolitej” im. Jerzego Giedroycia. Mobilizuje własnym przykładem
Społeczeństwo
Jaka będzie zima 2024/2025? Najnowsza prognoza długoterminowa od grudnia do marca
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Społeczeństwo
CERT Polska kontra Meta. Ostrzeżenie przed oszustwami zablokowane; "nie ma na to naszej zgody"
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska