W przesłanym rp.pl oświadczeniu, Oskar Wądołowski stwierdza, że w związku z wypowiedzią dziennikarza TVN24 udzieloną „Newsweekowi", postanowił przeprosić go za „zaistniały incydent, jakim było dwukrotne szturchnięcie podczas programu". Podkreśla jednak, że „zdecydowanie nie było to pobicie i agresywne ciosy, które miałyby spowodować krzywdę Miecugowowi". Jego zdaniem „całe zdarzenie miało wyglądać jak pobicie (choć pobiciem nie było) po to, aby przedostać się do świadomości publicznej i wywołać debatę o stronniczych, nieuczciwych i subiektywnych dziennikarzach i mediach w Polsce".
Wądołowski twierdzi również, że „wbiegł na scenę i przed kamery w programie na żywo z samym tylko transparentem z napisem 'TVN Kłamie' - to nikt by się o tym fakcie nie dowiedział i nie zaistniałaby w Polsce również debata publiczna i medialna na ten temat".
Białostocczanin pisze także, że „nie jest człowiekiem agresywnym i unika przemocy, ale niestety w Polsce media żywią się tylko aferami i skandalami". „I tylko dzięki takim skandalom można dotrzeć do świadomości publicznej gdyż polskie media nigdy nie są zainteresowane publicznymi protestami i konferencjami" - dodaje.
Do przeprosin Wądołowski dodaje również dokumenty ze swojej obdukcji lekarskiej, które mają wykazać, że to nie Miecugow ucierpiał w wyniku jego ataku, ale on przez interwencję ochrony. „Na filmie widać że zrzucenie mnie ze sceny z wysokości ok. dwóch metrów mogło spowodować obrażenia głowy, złamanie ręki lub nogi, nie było profesjonalnym obezwładnieniem, a policja zatrzymała mnie bez przeprowadzenia badań lekarskich" - zaznacza.
Mimo przeprosin, białostocczanin „cały czas podtrzymuję swoje stanowisko, iż polscy dziennikarze i polskie media kłamią, manipulują i nie przedstawiają pełnej prawdy". „Przykładem są oskarżenia mnie o "pobicie", "spoliczkowanie" Miecugowa, itp." - wymienia. Dodaje, że nie tylko – jak pisał na transparencie - „TVN kłamie", ale stacje robią to samo.