Zaczęło się 31 marca na paryskim placu Republiki. Po manifestacji przeciwko reformie rynku pracy i zniesieniu wielu zabezpieczeń socjalnych, która zgromadziła nawet milion osób, część protestujących, zamiast rozejść się do domów, zaczęła debatować nad przyszłością kraju. Po paru godzinach, już późno w nocy, umówili się na spotkanie następnego wieczoru i kolejnego.
Tak zrodziła się tradycja spotkań „nuit debout", „nocy na stojąco", do której przyłączyła się niezliczona ilość organizacji pozarządowych, od pomocy dla bezdomnych po ruch na rzecz poprawy poziomu nauczania, od związków zawodowych po młodzież komunistyczną i organizacje zielonych.
– Nastąpiło oddolne zjednoczenie inicjatyw, którego nie byli przez dziesięciolecia w stanie osiągnąć politycy – mówi „Rz" Camille Grand, dyrektor paryskiej Fundacji na rzecz Badań Strategicznych.
Ruch szybko wykroczył poza Paryż. W środę debaty odbyły się już na placach przynajmniej 60 czołowych miast kraju. Rozmowy objęły także trudne przedmieścia, w tym podparyskie Saint-Denis, gdzie parę miesięcy temu policja zabiła terrorystów, którzy przeprowadzili zamachy w stolicy.
– Można się tylko dziwić, dlaczego ruch, który przeszedł przez Hiszpanię i Grecję w środku kryzysu pięć lat temu, do tej pory nie wybuchł we Francji. Tak się stało, bo kraj było wówczas stać na utrzymanie subwencji, które amortyzowały skutki załamania gospodarki. Teraz już Francji na to nie stać – mówi „Rz" Emanuel Riviere, dyrektor instytutu badania opinii publicznej TNS Sofres.