Co gorsza, nie bardzo wiadomo, jak taka osoba ma się zabezpieczyć przed pomyłkami.
Przekonała się o tym Katarzyna C. z Warszawy, której w trakcie postępowania o nabycie spadku po dziadku zupełnie obce osoby ów spadek „ukradły". Uzyskały bowiem na podstawie fałszywego testamentu postanowienie spadkowe na ich rzecz i spadek sprzedały. Zdarzyło się to w tym samym sądzie.
Teraz okazuje się, że sąd (Skarb Państwa) za tę nieprawidłowość nie odpowiada. To wnioski z niedawnego wyroku Sądu Najwyższego.
Katarzyna C. miała testament notarialny, w którym dziadek zostawił jej cały spadek. Jego najcenniejszym składnikiem była działka na warszawskiej Woli. Zaraz po śmierci dziadka wnuczka złożyła w sądzie wniosek o stwierdzenie nabycia spadku. Z jakichś powodów, z winy sądu, postępowanie trwało cztery lata i kiedy już postanowienie otrzymała, okazało się, że działka została sprzedana. Dwie zupełnie obce kobiety w podeszłym wieku też wystąpiły do tego sądu o stwierdzenie nabycia spadku na ich rzecz na podstawie własnoręcznego testamentu zmarłego. Sąd poprzestał na ich zapewnieniu, że nie znają innych spadkobierców, i na porównaniu testamentu z jakąś pocztówką rzekomo wysłaną przez zmarłego, którą dostarczyła jedna z owych kobiet. Biegłego grafologa nie powołał. Później okazało się, że oba pisma były sfałszowane ręką wspólnika kobiet.
W tej sytuacji poszkodowana pozwała sąd i oszustki o 600 tys. zł odszkodowania. Kobiety jednak już zmarły, a Katarzyna C. zrzekła się wobec nich roszczeń (by nie opóźniać sprawy). Na placu boju został więc sąd (Skarb Państwa).