W krakowskiej komendzie wrze. Wszyscy się zastanawiają, jakie tajemnice mogli posiąść więźniowie, którzy przez kilka miesięcy swobodnie poruszali się po budynku. Wpuściło ich szefostwo policji, zatrudniając w ramach resocjalizacji do czynności porządkowych. Do takiej pracy załapał się nawet gangster skazany za zabójstwo.
Sprzątanie policyjnych korytarzy skończyło się, gdy jeden z więźniów przyszedł po narkotykach, a w szatni, z której korzystali, odkryto amunicję, dwa pendrive'y i telefony komórkowe.
– 14 października wszczęliśmy śledztwo w sprawie posiadania bez zezwolenia 50 sztuk naboi. Zbadamy też inne kwestie, w tym ewentualnego niedopełnienia obowiązków w zakresie nadzoru nad więźniami pracującymi w komendzie – mówi „Rzeczpospolitej" Bogusława Marcinkowska, rzecznik krakowskiej prokuratury.
Sprawa jest bez precedensu, a konsekwencje trudne do przewidzenia. Zdaniem naszych rozmówców zagrożone są policyjne akcje i sami funkcjonariusze. – Wpuścili lisa do kurnika – mówi jeden z nich.
„Pakowali" i słuchali
W marcu 2013 r. Okręgowy Inspektorat Służby Więziennej w Krakowie zawarł porozumienie o współpracy z Komendą Wojewódzką Policji w Krakowie. Jak mówi Tomasz Wacławek, rzecznik inspektoratu, była to kolejna taka umowa. Więźniów zaczął przysyłać Zakład Karny w Nowej Hucie.